
Na marginesie spektaklu „Czerwone i czarne” w reżyserii Bartosza Szydłowskiego w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie
Śledztwo w sprawie niejakiego Juliana Sorela, prowadzone na scenie krakowskiej Łaźni Nowej, nie przynosi odpowiedzi na pytanie, dlaczego ów młody słuchacz duchownego seminarium musiał umrzeć. Nie rozstrzyga też, czy w Julianie wygrała jasna czy ciemna strona jego osobowości, czy zdominowała ją figura Zeliga czy Chrystusa, który umiera za świat. W monumentalnym, a na koniec bardzo intymnym przedstawieniu Bartosz Szydłowski podkreśla jednak, że ofiara Sorela została podeptana przez innych i przez niego samego - umniejszona, dziwnie wątpliwa. Krakowskie „Czerwone i czarne” bezkompromisowo ukazuje, co z ludźmi robi skryta za sztywnymi gorsetami arystokracji i purpurą hierarchów władza. W wielu momentach hipnotyzujący spektakl oferuje nie tylko pełne rozmachu widowisko, ale gorzką diagnozę, że w opowieści Stendhala i w naszej rzeczywistości nie ma miejsca nawet na złudzenie niewinności.