Warianty ucieczki
Teatr otwartych drzwi – notatka trzecia
Na katowickim festiwalu Open The Door wydarzenie goni wydarzenie. Można już było zobaczyć jedno z moich ulubionych przedstawień ostatnich miesięcy, czyli „Don Kichota” w reżyserii Jakuba Roszkowskiego w wykonaniu gospodarzy z Teatru Śląskiego, polityczną „Niosącą pokój” z Kassel, ostro rozprawiającą się z konfliktem w Gazie, a dziś nabierającą szczególnego wydźwięku, wreszcie wizyjną plenerową instalację „To nie tam, to tamtędy” autorstwa twórców z Francji i Korei Południowej. Open The Door nie tylko znosi bariery dla widzów, ale też unieważnia granice miedzy gatunkami.
„Don Kichota” na Scenie Malarnia Teatru Śląskiego widziałem już kilka tygodni temu, i odtąd skromne przedstawienie Jakuba Roszkowskiego nie chce wyjść z mojej głowy. O Roszkowskim powiedziałbym, że robi teatr na tak, odwołując się do wyświechtanej futbolowej metafory Jerzego Engela (mam nadzieję, że się Kuba nie obrazi…) Tak było w świetnym „Znachorze” według Dołęgi-Mostowicza oraz w „Wielkim Gatsbym” na podstawie Fitzgeralda w krakowskim Teatrze Słowackiego i tak jest teraz w „Don Kichocie”, tyle że to najbardziej kameralne, wręcz intymne jego przedstawienie. I moje ulubione, bo szczególnie osobiste. Przejrzą się w nim nie tylko fani klasycznej epopei Cervantesa, ale też ci, co doświadczyli ucieczki swoich najbliższych. Ucieczki w inne sfery rzeczywistości, w odmienne stany świadomości, tam gdzie jest lepiej i bardziej kolorowo.
Don Kichot jest starym mężczyzną umieszczonym na szpitalnym oddziale geriatrycznym, który powoli traci kontakt z rzeczywistością. A może świadomie wybiera ucieczkę w głąb siebie, bo świat na zewnątrz przestał go interesować. Uporczywie milczy, patrzy nieufnie i prawdopodobnie widzi więcej niż się zdaje. Don Kichota, który jest także Ojcem, gra wybitny aktor Teatru Śląskiego Grzegorz Przybył. Niedawno w filmie Beaty Dzianowicz „Strzępy” wcielał się w mężczyznę, którego niszczy Alzheimer.
Leży więc w dziwnym letargu na szpitalnym łóżku. Nie reaguje na zaczepki sąsiada (Marcin Gaweł), ale też na wizyty swojej córki (Aleksandra Przybył). Nie docierają do niego uwagi lekarza (Wiesław Sławik), ani gderania pielęgniarki (Anna Kadulska) dbającej o porządek w oddziale.
Koniec końców Don Kichot założy bowiem kostium rycerza, Pielęgniarka suknię Dulcynei, przaśny pacjent z łóżka obok przeistoczy się w giermka, podobnie zrobi córka. Szpitalny fotel na kółkach stanie się koniem, stojak od kroplówki bronią, którą wymierzy w umieszczone przy suficie szpitalne wiatraki. Wszystko jest kwestią umowy między twórcami a widownią, wszystko wymaga wiary w iluzję. Ale czyż autorzy „Don Kichota” w Śląskim nie są dzięki temu najbliżej Cervantesa? Czyż sam „Don Kichot” nie jest dowodem na to, że chcąc w spętanym społecznymi normami świecie doświadczyć pełnej wolności musisz samemu sobie nowy świat stworzyć? Nawet jeśli zapłacisz za to cenę odrzucenia, ktoś nazwie cię błędnym rycerzem, kto inny uzna za wariata. Jakub Roszkowski jest po stronie marzycieli, w swoim teatrze buduje piękną alternatywną rzeczywistość, ale niczego nie przesądza. Wchodząc na widownię musimy ubrać się w białe kitle, aby wejść w role szpitalnego personelu. Znakomity aktorski kwintet z Teatru Śląskiego skutecznie burzy jednak dystans, nie pozwala nam na obojętność.
Na festiwalu Open The Door „Don Kichot” z Teatru Śląskiego nabiera niewątpliwie nowych znaczeń i kontekstów. Wiadomo, że to jest przedsięwzięcie burzące bariery, prawdziwie włączające, przede wszystkim tych, którzy nie z własnej winy niesprawiedliwie pozostają poza nawiasem tak zwanej normalnej części społeczeństwa. Roszkowski nie odkrywa Ameryki, podkreślając, iż żadne normy nie istnieją, wszystko jest subiektywne i często lepiej pokazać wyprostowany palec pozornie idealnym przedstawicielom mniemanej większości.
Na antypodach katowickiego przedstawienia sytuuje się „Niosąca pokój” ze Staatstheater w Kassel. Sztukę napisał autor z Izraela Avishai Milstein specjalnie dla teatru w Kassel, wiedząc, że Niemcy opowiadać będą o Gazie i konflikcie Izraela z Palestyną. W ostatnim czasie rzecz okazała się profetyczna, ale w spektaklu Josuy Rösinga najciekawsze jest przemieszanie akcentów. Ostra narracja polityczna sąsiaduje z utopią o muzyce jako narzędziu zdolnym do kończenia wojen i zawiązywaniu rozejmów. Do tego dochodzą czasem wręcz slapstickowe gagi, rozbijające nastrój widowiska. Spektakl wiele zawdzięcza tradycji Bertolta Brechta, ale skutecznie przenosi ją w nasze czasy.
Rzeczy pokazywane w ostatnich dniach w Katowicach rozważają – by tak rzec – różne warianty ucieczki. Kolejny zaproponowali artyści z Francji i Korei Południowej Juhyung Lee, Charles-Henri Despeignes oraz Oliver Brun w plenerowym „To nie tam, to tamtędy”. To estetycznie imponująca instalacja raczej niż przedstawienie, chociaż zrodzona z doświadczenia niepokojów społecznych, budująca wspólnotę. Niosąca spokój – można o niej powiedzieć, parafrazując tytuł niemieckiej inscenizacji.