Varia

Teatr na tak

"Chciałem być", fot. Maciej Zakrzewski"Chciałem być", fot. Maciej Zakrzewski
63. Kaliskie Spotkania Teatralne – dzień drugi

Choć nie płakałem po Krzysztofie Krawczyku, spektakl łódzkiego Teatru Powszechnego „Chciałem być” w Kaliszu sprawił mi jeszcze większą niż przy pierwszym oglądaniu przyjemność. To teatr, który lubi ludzi, z uśmiechem podąża za swym bohaterem, przegląda się w nim Polska trochę pokraczna, groteskowa, a jednak bliska, mimo wszystko sympatyczna. Wcześniej natomiast w katowickim „Płatonowie” bez Płatonowa dostaliśmy seans aktorskiej uważności, skupienia na partnerze, wzajemnego słuchania.

Co z tym Krawczykiem – pytałem samego siebie, gdy wszystkie stacje telewizyjne transmitowały pogrzeb piosenkarza, jakby nie przymierzając odszedł narodowy wieszcz. Reżyser łódzkiego przedstawienia Michał Siegoczyński wyznał wczoraj, iż Krzysztofa Krawczyka nie słuchał, a mimo to on był i nie dało się jego obecności zignorować. Mam tak samo – Krawczyk to były raz lepsze, a raz gorsze piosenki, głos jak dzwon, niewątpliwa, choć trochę przaśna charyzma, a wszystko razem oczywista oczywistość. Wrósł się artysta w polski pejzaż do tego stopnia, iż trudno go było sobie bez niego wyobrazić. Stąd pewnie szczery żal wielu, gdy go zabrakło.

Próby do „Chciałem być” w Teatrze Powszechnym w Łodzi zaczęły się, gdy Krawczyk żył i nikomu nie przychodziło do głowy, że zakończą się, gdy go już nie będzie. Siegoczyński wraz zespołem Powszechnego nie planowali rzecz jasna akademii na część, nie stawiali wokaliście pomnika, nie interesowały ich żadne koturny. Zbudowali za to rozległą, acz wciągającą opowieść o fajnym facecie, który próbował żyć na własnych warunkach. Czasem wygrywał, czasem upadał, czasem mu było dobrze, a czasem, także z własnej winy, miał się bardzo kiepsko. „Chciałem być” nie jest moralitetem, stroni na szczęście od podejrzanego dydaktyzmu, ale z pełną mocą przypomina prostą, aczkolwiek niezbędną prawdę – nie ma takiego upadku, po którym nie można się podnieść.

Powiedzieć, że Mariusz Ostrowski w roli Krzysztofa Krawczyka jest fenomenalny, to nic nie powiedzieć. Drugie spotkanie z łódzkim przedstawieniem każe zaryzykować i rzec, iż Ostrowski jako Krawczyk bywa lepszy niż sam Krawczyk, śpiewa nieprawdopodobnie, powinien czym prędzej wydać płytę z jego piosenkami, bowiem chwilami wznosi je na wyższy niż w przypadku oryginału poziom. Aktor imituje głos wokalisty Trubadurów, jego zaśpiewy, ruchy, typowe gesty, ale nie poprzestaje na prostym odwzorowaniu. Jego kreacja jest całkowicie autonomiczna, zbudowana na zasadzie przepełnionego czułością i zrozumieniem wobec bohatera pastiszu, nie ma w niej jednak wobec niego wyższości ani – co najważniejsze – krztyny szyderstwa. Wielka w tym zasługa Ostrowskiego, ale nie zagrałby tak bez reżysera, a przede wszystkim partnerek i partnerów z Teatru Powszechnego. Zmieniają kostiumy, a z nimi tożsamości, są w nieustannym ruchu, w pełnej czujności. To znacznie więcej niż brawurowa zabawa w teatr, to czyste zawodowstwo.

Selekcjoner piłkarskiej kadry, mniejsza o przypominanie nazwiska, mówił kiedyś o futbolu na tak. „Chciałem być” to teatr na tak, teatr, który lubi ludzi. Wyłania się z inscenizacji Siegoczyńskiego, niewolnej oczywiście od uproszczeń i komiksowych skrótów, wpisanych w konwencję przedstawienia, obraz Polski trochę kalekiej, przaśnej, śmiesznej, a czasem strasznej, a jednak jakoś mi bliskiej, mimo wszystko sympatycznej. Wszyscyśmy z tego świata – przynajmniej w moim pokoleniu.

Rok temu oglądaliśmy w Kaliszu „Wujaszka Wanię”, zrealizowanego przez Małgorzatę Bogajewską w krakowskim Teatrze Ludowym, Maja Pankiewicz za rolę Soni dostała Grand Prix festiwalu. Teraz Bogajewska powraca na Spotkania z Czechowem, tym razem „Płatonowem” przygotowanym w Teatrze Śląskim w Katowicach. Nie wiem, czy reżyserka wpadła na to pierwsza, ale jest to „Płatonow” bez Płatonowa, a może raczej z Płatonowem, wchodzącym w inne postaci dramatu, odciskającym na nich swoje piętno, naznaczającym je swoją (nie)obecnością. Zabieg ten każe w katowickiej inscenizacji szukać nie ludzi poszczególnych, a portretu zbiorowego. Ekscytujące to i ekstremalnie trudne zadanie dla aktorów, bowiem tworząc własne role muszą skupić na wspólnym budowaniu bohatera zbiorowego. Udaje się to, bowiem zespół Teatru Śląskiego daje w „Płatonowie” lekcję nie tylko aktorskiej, ale i ludzkiej uważności, wyczulenia na partnera, wzajemnego słuchania. Aktorstwa skromnego, a mimo to imponującego.

Mogłoby przedstawienie Bogajewskiej nazywać się tak, jak niegdyś słynna, oparta między innymi na „Płatonowie” inscenizacja wielkiego Ivo van Hove – „Rosjanie”. Daje bowiem gorzką wiwisekcję rosyjskiego ducha, w kontekście wojny w Ukrainie nabiera nowych złowrogich znaczeń.

Krytyk teatralny, dziennikarz, publicysta, selekcjoner festiwali teatralnych, wykładowca.

Media społecznościowe

Projekt i realizacja strony www Sitte.pl

Image