Varia

Akt całkowity

Fot. Magda HueckelFot. Magda Hueckel
63. Kaliskie Spotkania Teatralne – dzień trzeci

Czasem, chociaż niezwykle rzadko, na teatralnych festiwalach przedstawienia nabierają nowego wymiaru, wracają pełniejsze, rozpoczynają inne życie. Coś podobnego wydarzyło się w Kaliszu – „Twarzą w twarz” Mai Kleczewskiej, powstałe w koprodukcji Teatru Powszechnego w Warszawie oraz Teatru Polskiego w Bydgoszczy, zyskało nieoczekiwaną emocjonalną siłę i niemal doskonały kształt plastyczny. Wspaniała w głównej roli Karolina Adamczyk niemal stopiła się ze swą bohaterką i pozwoliła nam doświadczyć aktorstwa najwyższego ryzyka, w zamian za wielki koszt dającego spełnienie.

Ten Bergman – opowiadała wczoraj Maja Kleczewska na wieczornym spotkaniu – był dla wszystkich podróżą w nieznane. Praca w środku pandemii, bez pewności, czy zostanie zwieńczona premierą, dała twórcom, aktorkom i aktorom szansę na głębokie wejście w świat „Twarzą w twarz” i innych filmów szwedzkiego mistrza, zanurzenie się w jego postaciach, sprawdzenie, gdzie w inscenizacji kończy się teatr, a zaczyna film, jak daleko w transponowaniu tamtych opowieści na inny język można pójść, mając w głowie Liv Ullmann, Harriet Andersson, Ingrid Thulin – wielkie aktorki Ingmara Bergmana. Z początku ponoć mieliśmy przez cały czas oglądać na ekranie kręcony na żywo za sceną film. Potem koncept ewoluował w stronę inscenizacji bardziej tradycyjnej, a skończyło się pomiędzy.

Mamy i film, i przedstawienie – niektóre sekwencje rozgrywają się wyłącznie w realistycznym planie, inne działają na dwóch płaszczyznach. Tak jest już w początkowym fragmencie: Karin (Karolina Adamczyk) stawia diagnozę swej pacjentce Marii (Dagmara Mrowiec-Matuszak), kamera zaś w gigantycznych zbliżeniach uwypukla skrajne emocje kobiet. Zderzenie dwóch światów i idealne spojenie ich w przedstawieniu – w „Twarzą w twarz” teatr i film nie mogą bez siebie istnieć, brak jednej sfery unieważnia drugą – stanowi także wyzwanie aktorskie z gatunku najbardziej karkołomnych. Maja Kleczewska wraz ze scenografem Zbigniewem Liberą zafundowali wykonawcom challenge ekstremalny, choć piekielnie pociągający. Muszą niemalże jednocześnie używać środków właściwych scenie, po czym przechodzić na granie filmowe. Pamiętać, że widziani są w dwóch wymiarach – z oddali w wielkiej przestrzeni widowiska, a za chwilę na ekranie. Wszechobecna kamera jest jednak zawsze po stronie aktorów, wzmacniając chwile wielkiej intymności. Tak jest chociażby we fragmentach kręconych tu i teraz między Karin a Tomaszem. Karolina Adamczyk i Andrzej Kłak ze słów i z ciszy, zawieszonych w powietrzu gestów, tłumionych emocji budują między swymi postaciami zlepioną z wielu okruchów czułość. Niezwykłe jest ich granie niemal bez grania, piękne i ledwie dostrzegalne, wielkie i po ludzku ubogie. Dławi mnie wówczas gardło, okruchy owej czułości wpadają w oczy.

W Kaliszu zagrano „Twarzą w twarz” w hali sportowej, a nie na zwykłych teatralnych deskach i to dało inscenizacji nową skalę. Seans Kleczewskiej ma również rys autotematyczny – przegląda się w nim sam proces tworzenia. Jesteśmy bowiem w filmie w filmie – Bergman (Julian Świeżewski) kręci „Twarzą w twarz”, powołując do życia osobny świat i zaludniające go postaci. Ma nad nim władzę, niczym demiurg może zawiesić akcję, nakazać powtórzenie dialogu, modyfikację nastroju. Ogromna przestrzeń natomiast pozwala scenografii Zbigniewa Libery wybrzmieć wszystkimi warstwami. Jesteśmy bowiem na planie filmowym, w umownych dekoracjach, w okowach przyjętej z góry konwencji. Tyle że siła charakterów ludzi stworzonych przez Bergmana, a głęboko zrozumianych przez Kleczewską sprawia, że Karin i inni wyzwalają się z gorsetu formy, by skierować się ku tłumionym traumom, nieuleczonym lękom, najmocniejszym emocjom. Wtedy – za zgodą realizatorów, w myśl ich strategii – forma traci znaczenie, bo liczy się wewnętrzna ludzka podróż.

I jeszcze jedno. Nowoczesna inscenizacja podkreśla aktorstwo do głębi psychologiczne, zdawałoby się tradycyjnie teatralne. Twórcy ról stapiają się z granymi postaciami, nie zostawiając między nimi a sobą jakiegokolwiek dystansu. Aktorzy Powszechnego i Polskiego budują swe kreacje czasem z milczenia, z samego trwania, z krótkotrwałych rozbłysków. Są bez wyjątku fantastyczni, ale rolę życia – przynajmniej dotychczas – gra w „Twarzą w twarz” Karolina Adamczyk. Oddycha Karin, żyje Karin, budując studium wewnętrznego rozpadu, pragnienia miłości, doświadczanego w dzieciństwie odrzucenia. Przepraszam za patos, ale budowana przede wszystkim szeptem rola Karoliny Adamczyk to jest jakiś nowy akt całkowity, ofiarujący zamiast teatralnej gry głębokie przeżycie. Tylko aktorka wie, jaką płaci za nią cenę. Do takiego teatru nie wchodzi się bezkarnie.

Krytyk teatralny, dziennikarz, publicysta, selekcjoner festiwali teatralnych, wykładowca.

Media społecznościowe

Projekt i realizacja strony www Sitte.pl

Image