Varia

Spacer po linie

Fot. Teatr MaskaFot. Teatr Maska
To Idzie Młodość – notatka druga

Ludzkie życie opowiedziane w godzinę? To okazuje się możliwe. „Blaski i cienie” z rzeszowskiego Teatru Maska pokazane na Festiwalu Otwarcia Teatralnego Instytutu Młodych w Krakowie proponują taki właśnie bieg na przełaj przez dzieciństwo, nastoletniość, dorosłość i starość. Łącząc żywy plan z technikami lalkowymi każą nam przespacerować się po linie. Upadać i podnosić się wraz bohaterami. Skromne, mądre i chwilami bardzo wzruszające to przedstawienie.

Życie to koktajl o smaku chili i wanilii – słyszymy w pierwszych chwilach spektaklu. Nikt nie zamierza uczyć nas, jak przez nie iść, jak unikać błędów. Życie to suma wzlotów i upadków – to oczywiście wiemy, ale artyści Teatru Maska nie przyjechali do Krakowa z zamierzeniem, że odkryją Amerykę, i my nie tego od nich oczekujemy. Czworo wykonawców w czarnych kostiumach buduje teatr z prawie niczego. Ich opowieść jest w pierwszej kolejności wtajemniczeniem w emocje, a żeby ich doświadczać potrzebna najpierw jest uważność, potem zaś czułość i odrobina dystansu wobec tak zwanych wielkich spraw. To wszystko w ledwie godzinę dostajemy. Bez patetycznych słów i pretensji do tworzenia dzieła. Za to z humorem i lekkością. I tylko w kilku momentach może z odrobinę zbyt oczywistym przesłaniem.

„Blaski i cienie” wyreżyserował Przemysław Jaszczak, tekst zaś jest wspólnym dziełem Magdy Żarneckiej, Magdaleny Mrozińskiej, Katarzyny Matwiejczuk i Anny Złomańczuk, która wraz z Jadwigą Domką, Tomaszem Kuliberdą i Maciejem Owczarkiem w przedstawieniu występuje. Nie znam szczegółów procesu twórczego, ale domyślam się, że scenariusz ewoluował podczas prób. Mam też wrażenie, że niektóre fragmenty wzięły się wprost ze wspomnień wykonawców. A jeśli nawet tak nie było, jeśli idą krok w krok za gotowym tekstem i partyturą, to zbudowali mały świat, który okazał się iluzją tak kompletną, iż bez zastrzeżeń uwierzyłem, że to są ich słowa, ich historie. Tak czy inaczej skromny w „Blaskach i cieniach” zespól Teatru Maska odnosi wcale nieskromne zwycięstwo. To jasne, że migawki z życia, z jakich Przemysław Jaszczak i jego ekipa zbudowali ów seans są typowe, podobne momenty niezależnie od wieku i doświadczenia mamy w pamięci, bo budują nasze DNA na całe życie. Jednak w widowisku z rzeszowskiej Maski nie brzmią jak zgrana płyta, ale ujmują świeżością. Przeglądamy się w nich z uśmiechem i wzruszeniem. To teatr, który działa i to na wielu emocjonalnych poziomach.

Każda z czterech części zaczyna się od spaceru po linie małego, chyba szmacianego bohatera. To ja, to ty, to każdy. Upada i podnosi się, na chwilę przysiada. We fragmencie o dorosłości ślubuje miłość, wierność i uczciwość małżeńską, a więc dołącza do niego jeszcze ktoś. W części poprzedzającej ostatnią sekwencję o starości wspiera się o lasce, idzie powoli, z wielkim trudem. Jak powiedziałem, „Blaski i cienie” nie mają ambicji szukania metafor, które przewrócą do góry nogami nasze przyzwyczajenia i określą nowy sceniczny język. Spacer po linie jako odzwierciedlenie życiowej drogi czymś podobnym oczywiście nie jest, jednak trudno odmówić tym symbolicznym scenom siły. Bo sedno sprawy tkwi w skali. „Blaski i cienie” to mały teatr. Przemawia do nas szeptem, co nie znaczy, że nie zapada w serce. Nagrodą dla zespołu jest zaś reakcją dziecięcej widowni, która wcale nie dla zgrywu żywiołowo dziękuje za godzinę prawdziwego przeżycia. Tak przynajmniej było dziś rano w Teatralnym Instytucie Młodych.

Festiwal Otwarcia rozpędza się i przynosi niespodzianki. „Piaskownicę” Michała Walczaka podczas wczorajszej dyskusji o teatrze i tekście ktoś nazwał sztuką klasyczną. Nie mylił się, bo od prapremiery utworu w Teatrze Dramatycznym w Wałbrzychu minęły właśnie dwie dekady, sztuka doczekała niezliczonych jak nasze współczesne warunki inscenizacji i wielu przeciwstawnych interpretacji. Była o dzieciństwie, o młodości i o starości, co dowodzi, iż jest jak gąbka – wsysa różnorodne wizje twórców. Wciąż zresztą bywa wystawiana nie tylko dlatego, że w realizacji jest niezbyt trudna. Potrzeba dwoje aktorów, ewentualnie kilku rekwizytów i wyobraźni nas na widowni. Niewiele. W TIM okazało się jednak, że „Piaskownica”, jak na kanon przystało, domaga się nowego przepisania. Dokonał go niedawny laureat Forum Młodej Reżyserii Tadeusz Pyrczak, czytanie performatywne wyreżyserował laureat dawniejszy Błażej Biegasiewicz, zagrało dwoje studentów Akademii Sztuk Teatralnych. I wyszła rzecz zaskakująca, mówiona językiem pokolenia Z, brzmiąca świeżo, bo przetłumaczona na nową mowę, która być może w kilku momentach domagała się (ale to sprawa mojego podeszłego wieku) tłumaczenia wstecz. Żywiołowo przyjmowała ją bardzo młoda widownia. W trakcie dyskusji Tadeusz Pyrczak opowiadał, że pisał „SANDBOX – rekonstrukcję”, by opowiedzieć o momencie, gdy lightowe życie staje się hardkorem i trzeba chciał nie chciał zacząć z nim dilować. Dokładnie o tym samym opowiedział w „Piaskownicy” Michał Walczak. Wniosek? Słowa się zmieniają, pojawia się samiec sigma, ale to, co podstawowe, pozostaje takie samo. Tyle że można dobrać się do tego z różnych stron, czego dowodem zarówno „SANDBOX – rekonstrukcja”, jak i nobliwa „Piaskownica”. I dobrze, że istnieją obok siebie, wzajemnie rzucając na siebie światło.  

Krytyk teatralny, dziennikarz, publicysta, selekcjoner festiwali teatralnych, wykładowca.

Media społecznościowe

Projekt i realizacja strony www Sitte.pl

Image