Brzmienie świata
To Idzie Młodość – notatka trzecia
Spektakle krakowskiego Festiwalu Otwarcia Teatralnego Instytutu Młodych układają się w opowiadaną bez zadęcia i śladu wymuszania współczucia lekcję empatii i uważności wobec świata. Najlepszym tego dowodem jest „Wszystko w głowie” z warszawskiego Guliwera – opowieść o dźwiękach rzeczywistości dźwiękami budowana. Współtworzyły to przedstawienie osoby niewidzące i słabowidzące, dlatego zaproszenie, byśmy przez chwilę odczuwali świat podobnie jak one, brzmi szczególnie naturalnie i jest nie do odrzucenia.
To było kilka lat temu, maj, Szczecin, festiwal małych form teatralnych Kontrapunkt. Byłem w jury i pamiętam, że szukaliśmy przedstawienia, które zbudowałoby właściwą perspektywę. Nie żeby poziom był słaby, żeby nie było się czego chwycić. Ale spektaklu wbijającego w fotel brakowało. Aż przyszło „Spójrz na mnie” Adama Ziajskiego realizowane przez osoby niewidzące, oddające ich perspektywę. Na godzinę z kawałkiem wszedłem w inny świat i poczułem, że mnie on pochłania. Znów – nie dlatego, bym nagle odkrył w sobie uśpione podkłady wrażliwości. Przedstawienie proponowało po prostu coś na kształt doświadczenia totalnego, pełnego zanurzenia w nieznaną widzącym dziwną, czasem groźną, ale i fascynującą podróż. Było też fantastyczną profesjonalną robotą. Gdy idzie o podobne, jak to się dzisiaj mówi inkluzywne projekty, „Spójrz na mnie” stało się dla mnie i chyba ciągle jest punktem odniesienia.
„Wszystko w głowie” Zuzanny Bojdy przygotowane przez Julię Szmyt w Teatrze Guliwer w Warszawie rzecz jasna inną operuje skalą i do innego adresowane jest odbiorcy. Sugerowany wiek widzów to zdaniem twórców 10+, ale nie bałbym się zaprowadzić na spektakl dzieci młodszych, rzecz jasna pod warunkiem, iż wiedzą, że świat nie jest zaludniony przez sześć miliardów takich samych osobników. Przeciwnie, każdy ma swój los i swoją historię, niektórzy na przykład nie widzą albo prawie nie widzą i też w świecie funkcjonują. Nie domagają się tego, ale dobrze byłoby poświęcić im trochę swej uwagi, odnotować ich istnienie, spróbować zrozumieć, jaki jest ich świat.
Po to jest spektakl „Wszystko w głowie”. Odniesienie do doświadczenia osób niewidzących i słabowidzących jest w nim kluczowe, ale nie wyczerpuje czysto teatralnego mechanizmu, z jakim mamy do czynienia. Bo teatr to zazwyczaj obrazy i dźwięki – przynajmniej taki teatr, na który chodzimy do teatru. Takie jest pierwsze doświadczenie małych widzów. Jest jeszcze oczywiście teatr wyobraźni, kiedy obrazy przesuwają się przed naszymi oczami wywoływane przez słowa i dźwięki. Teatr słuchany z płyt, radia i audiobooków jest oczywiście wciąż teatrem, ale tez przynależy przynajmniej dla mnie bardziej do mówionych opowieści. Opowiadamy bajki, przypominamy sobie wciąż te same historie, często wiedząc, że syn albo córka dokładnie znają dalszy ciąg i jeśli zajdzie potrzeba, w ułamku sekundy podrzucą brakujące słowa lub zdania w jedynie słusznych zapisanych w pamięci sentencjach. Tak również brzmi dobre dzieciństwo.
Niezwykłość przedstawienia w Guliwerze zasadza się na tym, że artyści każą nam trochę zobaczyć, ale przede wszystkim usłyszeć przedstawienie. Na scenie czworo wykonawców, w centrum zaś Głowa na szklanym postumencie, zwana Bezsłownym Narratorem lub Narratorką, która przywędrowała z innej produkcji warszawskiego teatru – „Bromby i innych” Macieja Wojtyszki, wyreżyserowanej także przez Julię Szmyt, wciąż znajdującej się w repertuarze. Jedną z postaci, wpierw tylko przez nas słyszaną, jest Mrówka (Georgi Angiełow), która nic nie widzi, ale sobie radzi, ma inne narzędzia ułatwiające poruszanie się w terenie. Drugą kobieta zagubiona w nieznanej okolicy (Wanda Konisevich), szukająca pomocy w nawigacji, trzecią dziewczyna o ukraińskim akcencie (Natalia Molodchenko) wciąż przywołująca swój sen. No i ostatni z bohaterów – niewidzący młody mężczyzna (Marek Reiss), z pomocą białej laski wytyczający sobie drogę. Ich spotkanie przyniesie szczególne doświadczenie – wspólne wejście w sceniczną Głowę, aby usłyszeć z pełną ostrością, bez jakichkolwiek zakłóceń dźwięki otaczającego świata, a tym samym doświadczyć śladu doznania osób z niepełnosprawnością wzroku, gdyż one w takiej fonosferze przebywają nieustannie.
Dostajemy więc słuchawki, zamykamy oczy i chłoniemy spektakl życia przez uszy. Każdy ma własny niepowtarzalny sposób percepcji „Wszystko w głowie” i myślę, że to, co to przedstawienie robi z nami, widzami, jest niemal tak samo ciekawe jak ono samo. Bo trochę na sekundy odpływamy – mówię o sobie – jesteśmy z postaciami na scenie, ale też usłyszane dźwięki przynoszą nam własne skojarzenia i emocje, budują osobne krajobrazy, przywołują wspomnienia. Pod tym względem przedsięwzięcie w Guliwerze, choć w pierwszym odruchu myślane głównie o dzieciach, staje się doznaniem w pełni wspólnotowym, nie stawia żadnych barier, zatem zasysa nas bez reszty, zaprasza do siebie. Każe zaufać zmysłom, na co dzień często przez nas usypianym, bo przecież nie mamy dla nich i dla siebie czasu.
Na koniec mamy krótkie spotkanie z Markiem Reissem, owym niewidzącym mężczyzną ze spektaklu. Marek naprawdę stracił wzrok i teraz odpowiada na pytania widzów, a mogą pytać i pytają o wszystko. Mówi, jak to się stało, jak dziś żyje, jak gra w tenisa, ile kosztuje laska i na jak długo starcza. Jest uśmiechnięty, dowcipny i w żadnym razie nie jest to wystudiowana poza. Po prostu, utrata zdolności widzenia nie oznacza końca świata – mówi Marek Reiss bezpretensjonalnie i mimochodem ustawia na nowo naszą perspektywę. Ludzkie spojrzenie niewidzącego nie unieważnia przy tym teatru, jakiego doświadczyliśmy, ale rozszerza i wyostrza i nasze. Oto paradoks i zwycięstwo spektaklu „Wszystko w głowie” z warszawskiego Guliwera.