Varia

Skakajka albo uśmiech Krzysztofa Globisza

Fot. Kino ŚwiatFot. Kino Świat
Notatki przy otwieraniu drzwi – część szósta

To dobrze, że film Artura Barona Więcka „Prawdziwe życie aniołów” pojawił się na katowickim festiwalu OPEN THE DOOR. Dobrze, bo to festiwal teatralny, a walczący o powrót do jak największej sprawności Krzysztof Globisz cały jest teatrem – teraz może nawet bardziej niż wcześniej. I dobrze, bo to wspaniała opowieść o pasji życia, która miłością, wiarą i determinacją może skruszyć każdy mur z pozoru nie do ruszenia.

Obejrzawszy „Prawdziwe życie aniołów” po raz trzeci, utwierdziłem się w pewności, że wcale nie był on ostatni. Bo jest film do powrotów wielokrotnych, kiedy potrzebujesz, żeby ci było trochę lepiej, gdy chcesz oderwać się od codzienności i chcesz popatrzeć na zwyczajnie piękne, bo niczego nie chcące udawać twarze. Kiedy ogląda się Jerzego Trelę rok po śmierci wielkiego aktora, gdy czyta przyjacielowi, gdy zaraża go prostym optymizmem wbrew wszelkim okolicznościom, gdy tłumaczy, że w życiu najważniejsze są małe rzeczy – mała wódeczka z kolegą, małe piwko na kaca – trudno, by oczy nie szkliły się wzruszeniem. Podobnie wtedy, gdy na ekranie pojawia się Anna Dymna. Osiem lat temu z wraz z Anną Radwan, Jerzym Trelą i Piotrem Głowackim opowiadała mi w radiowej audycji o Globiszu, z powodu szykowanego przez nią oczywiście koncertu charytatywnego i aukcji na rzecz artysty. Siedziałem wśród przyjaciół aktora w krakowskim studio, mając wrażenie, że Globisz jest między nami. Wiedzieliśmy, że nas słucha, Piotr Głowacki powiedział potem, że po nagraniu do niego zadzwonił, pogadali, ale nie może zdradzić o czym. Dymna z kolei mówiła o Krzysztofie najprostszymi słowami, z niezmąconą pewnością, która cechuje tylko ludzi dobrych. Coś podobnego czuję, kiedy oglądam „Prawdziwe życie aniołów”. Artur Baron Więcek, współtworzący z nim film Witold Bereś, Krzysztof Globisz, Kinga Preis i wszyscy z obsady dają mi dobro najbardziej namacalne. Można je kroić jak chleb.

Historia Krzysztofa Globisza jest znana, ale warto przypominać ją kiedy tylko można, bo stanowi rzadki przykład zwycięstwa woli życia i siły ducha nad barierami, które z początku wydawały się nie do przezwyciężenia. Rozległy udar sparaliżował ciało aktora, odebrał mu zdolność mówienia i sprowadził na niego afazję. Zdawało się, że skutki są tak dramatyczne, iż artysta na resztę życia skazany jest jedynie na trwanie. Dziś Globisz gra w teatrze, występuje w filmach, porusza się i mówi. Rzecz jasna, mylą się ci, co oczekiwali jego powrotu do pełnej sprawności, ale obecny stan bohatera „Prawdziwego życia aniołów” należy widzieć w kategoriach cudu. Nie byłby on możliwy bez determinacji samego Krzysztofa, bez jego żony Agnieszki, która – powie to każdy, kto wie o czym mówi – dała mu miłość zdolną do uzdrawiania, bez licznych przyjaciół, lekarzy, rehabilitantów.

Ślad tego widzimy w „Prawdziwym życiu aniołów” – opowieści o cudzie i o ludziach, którzy nigdy nie przestali wierzyć. Taka jest przede wszystkim Agnieszka we wspaniałej interpretacji Kingi Preis. Gdy mówi, że nie może być tak, że w ciele jej męża już go nie ma, trzymamy za nią kciuki aż do bólu. Kiedy patrzy na niego w jeden jedyny sposób, wydaje się, że roztopi ekran. A przy tym obraz Więcka i Beresia nawet na moment nie jest przesłodzony, nie ma w nim moralizowania ex catedra ani niepotrzebnego dydaktyzmu. Są za to małe rzeczy, o których wspomina Jerzy Trela. I jest wiele z góralskiej filozofii ks. Józefa Tischnera – mądrość bez patosu, zbyt mocno obecnego niestety w moim tekście…

Osobna sprawa to sam Krzysztof Globisz. Powracał po udarze niejako w kilku krokach. Najmocniej w „Wielorybie. The Globe”, koprodukowanym przez krakowską Łaźnię Nową i lubelski Teatr Stary. Notowałem po krakowskiej premierze: „Zaczyna się to wszystko od Globisza. Wchodzi o lasce, z trudem stawia kroki. Potem przystaje, jakby w głowie – a my z nim – usłyszał muzykę. I dyryguje nią przez dłuższą chwilę. Gest wielkiego aktora stwarza teatr i teatr mu podporządkowuje. Potem powtórzy się jeszcze w spektaklu, pokazując, kto tu ma moc wprawiania w ruch scenicznej machiny. Może najbardziej niezwykłe jest jednak patrzeć na zmaganie z tekstem. Aktor ma go sporo, mierzy się z nim raz gładko, za chwilę z trudem przeskakuje barierę. W głosie słychać dawnego Globisza, tyle że teraz nabrał on jeszcze przedziwnej melodyjnej tonacji. Niektóre zdania zatem niemal śpiewa, zmieniając całość nieomal w utwór muzyczny. Słowa zaś czasem nie przechodzą, Globisz powtarza je, z coraz to większą wściekłością. Wyrzuca z siebie wtedy siarczyste kurwy, to ponoć było jedno z niewielu słów, jakich nie odebrała mu afazja. Patrzymy więc na walkę aktora z ograniczeniami, którymi skrępowała go choroba. Wiemy, że zdolny byłby powiedzieć wszystko, bo wszystko w sobie ma, ale ułomność ciała i mowy na to nie pozwala. Dlatego walczy do upadłego, raz po raz wygrywając. Może to w <<Wielorybie>> jest najbardziej poruszające”.

Wtedy to było wiadomo, wiadomo i dziś – Krzysztof Globisz to wielki aktor. Dziś może nawet bardziej niż kiedykolwiek. Cały czas do nas wraca, czego dowodem także „Prawdziwe życie aniołów”. Paradoksalne, że w tym filmie o chorobie i cierpieniu przecież, najwięcej jest uśmiechu Krzysztofa Globisza. Uśmiechu, który leczy – i jego, i mnie, i – oby – świat dookoła, chociaż tu trudno o nadzieję. W jednej ze scen Globisz ma powiedzieć słowo „wiewiórka”, ale mówi „skakajka”. I znowu głośno się śmieje, a ja czuję, że w tej skakajce jest jego mały manifest, haiku odzyskanego życia.

Krytyk teatralny, dziennikarz, publicysta, selekcjoner festiwali teatralnych, wykładowca.

Media społecznościowe

Projekt i realizacja strony www Sitte.pl

Image