Varia

Siła sióstr

Fot. Magda HueckelFot. Magda Hueckel
63. Kaliskie Spotkania Teatralne – dzień czwarty

Wyreżyserowane przez Annę Smolar w krakowskim Narodowym Starym Teatrze przedstawienie jest prawdopodobnie pierwszym w historii, gdzie Halka nie godzi się na swój los, wypowiada posłuszeństwo autorom i wybiera własną drogę. W Kaliszu jej bunt wybrzmiał nie jako feministyczna agitka, ale manifest siły siostrzeństwa, ostatecznie podważającego patriarchalny porządek. Dzięki uskrzydlonemu zespołowi NST „Halka” objawiła na festiwalu nową uwalniającą moc.

Jakoś tak się dzieje, że Narodowy Stary Teatr i kaliski festiwal to idealne połączenie. Kilka lat temu byłem w jury, przegląd inaugurował „Tryumf woli” Moniki Strzępki, a aktorki i aktorzy z Krakowa zafundowali nam nieprawdopodobny wspólny lot. Potem, do spółki z zespołem poznańskiego Teatru Nowego, dostali zbiorowe Grand Prix, co dla nas, oceniających, od początku było oczywiste. W każdym razie Stary Teatr uwielbia grać w Kaliszu, spośród ponad sześćdziesięciu edycji Spotkań na palcach jednej ręki można policzyć te, gdy go nie było. Kaliska publiczność natomiast czeka na krakowskich aktorów, czego dowodem była owacja po wczorajszym spektaklu.

Całkowicie zasłużona, bowiem inscenizacja Anny Smolar dziś jeszcze bardziej niż krótko po premierze (odbyła się dwa lata temu) pulsuje rytmem naszego czasu, dopiero teraz widać jej profetyczną wymowę. A przy tym, co szczególnie ważne, nie jest to teatr publicystycznych manifestów ani doraźnych haseł. Zamiast nich mamy radość grania we wspólnej sprawie, wezwanie do nie rezygnowania z prawa do wolności, przynależnego każdemu niezależnie od płci, koloru skóry, orientacji i poglądów, a jednocześnie mnóstwo autoironicznego dystansu, niewymuszonego humoru, sekwencji absolutnie brawurowych. Znać, że krakowski zespół lubi „Halkę” i lubi siebie, sprawia mu wielką frajdę wspólna praca. To zawsze ma kluczowe znaczenie, a tym razem jest absolutnie nieodzowne. Mimo wpisanej weń lekkości jest to bowiem projekt wymagający aktorstwa precyzyjnego, dopracowanego w każdym, również choreograficznym szczególe.

Nie byłoby też „Halki” Anny Smolar bez imponującej, choć niosącej ogromne ryzyko szczerości wszystkich wykonawców. Lwia część scenariusza powstała na bazie improwizacji, aktorki i aktorzy Starego włożyli w nie piekielnie dużo z siebie samych. I właśnie autobiograficzne nuty brzmią w widowisku wyjątkowo, czysto ludzkie, a nie jedynie zawodowe odsłonienie ma oczyszczającą moc. Nie ma natomiast w nim niczego z emocjonalnego szantażu – słuchajcie nas, bo gadamy o sobie. Trzyma ich jak najdalej od niego śmiech. W „Halce” Smolar przekuwa dramatyzm sytuacji, bierze historię w nawias, działa niczym lekarstwo na przemoc i zło. Ledwie dostrzegalnie daje inscenizacji terapeutyczne znaczenie.

Autorka przedstawienia opowiadała wczoraj, że najpierw była jej niezgoda na „Halkę”, tę Stanisława Moniuszki i Włodzimierza Wolskiego. Wiadomo, to klasyka do tej pory nie do naruszenia, nawet w progresywnych inscenizacjach wszystko szło określonym od z górą stulecia torem. Pierwsza część krakowskiego widowiska opowiada więc znaną historię, niejako zaglądając pod podszewkę zdarzeń, wyciągając na pierwszy plan parszywe zwykle męskie motywacje. Portretuje świat przesiąknięty przemocą, która na nikim nie robi wrażenia, klasowymi różnicami traktowanymi jak dogmat. Dlatego Halina (Aleksandra Nowosadko) buntuje się we własnym imieniu, a jednocześnie staje się reprezentantką wszystkich krzywdzonych i poniżanych. Jej gest oznacza nie tylko najdosłowniej traktowane uwolnienie, ale też kwestionuje patriarchalny reżim. Wypowiada posłuszeństwo zastanym normom, przyjmowanym bez mrugnięcia okiem, bo tak bezpieczniej i wygodniej. Dlatego – wczoraj dostrzegłem to bardzo wyraźnie – wykracza poza sam teatr.

Świetna w tytułowej partii Aleksandra Nowosadko ma w sobie szczerą wściekłość i determinację, ale i mocno komediowy rys. Aktorki i aktorzy Narodowego Starego Teatru bawią się swymi postaciami, ale gdy trzeba wchodzą w poważniejsze tony. Są znakomicie zestrojeni ze sobą, nawzajem podpowiadając sobie najważniejsze tematy scen i całej inscenizacji. Dzięki nim przede wszystkim w Kaliszu fantastycznie złączyły się obie części widowiska. Również ta druga – swoisty sequel „Halki”, opowieść o pożyciu małżeńskim Zosi (Magdalena Grąziowska) i Janusza (Radosław Krzyżowski), najętym przez nich Jontku (Łukasz Stawarczyk), prześmiewczym jowialnym Ziembie (Michał Majnicz). Przez odrobinę anarchiczny, nieco kampowy jej humor przebija mocno gorycz obrazu świata, w którym uczucia zastąpiły transakcje. Czy czegoś nam to nie przypomina?

Mimo to „Halka” nie kończy się czernią. Spojrzenie w oczy Zosi i Haliny oznacza znak siostrzeństwa, a wspólny taniec wszystkich bohaterów nadzieję na odzyskanie wolności. Piękny i mocny to finał.

Krytyk teatralny, dziennikarz, publicysta, selekcjoner festiwali teatralnych, wykładowca.

Media społecznościowe

Projekt i realizacja strony www Sitte.pl

Image