Pod czułą kontrolą
63. Kaliskie Spotkania Teatralne – dzień siódmy
Trudno sobie wyobrazić ostatnie dekady poznańskiego Teatru Nowego bez Antoniny Choroszy. Trudno? To absolutnie niemożliwe. Wybitna aktorka stworzyła przy Dąbrowskiego wiele wspaniałych ról, z pokorą służąc przy tym swojemu zespołowi. Spektaklem „Jednooki król” zadebiutowała w Nowym jako reżyserka, dała aktorkom i aktorom wolność tworzenia, a przede wszystkim radość spotkania i wspólnego szukania. Choć dramat podszyty jest przemocą i okrucieństwem, ze sceny bije szczera czułość. Niezwykłe połączenie.
Spotkałem Antoninę Choroszy w warszawskim Teatrze Polonia na jubileuszowym monologu Krystyny Jandy. Jak zawsze wypełniona żarem, myślami była trochę w Poznaniu, pochłonięta próbami do „Jednookiego króla”. Opowiadała o reżyserowaniu jako nowym doświadczeniu, niezwykle trudnym, ale piekielnie inspirującym. Widać było, że tym żyje, co zresztą dla nikogo nie mogło być zaskoczeniem. To jest artystka, która nie wie, co to pracować na pół gwizdka, zawsze idzie na całość, zaangażowana do spodu nie tylko w budowanie własnych ról, ale i nadawanie kształtu całej inscenizacji. Obiecałem, że przyjadę na grudniową premierę do Nowego, coś nie wypaliło, potem odpadały kolejne terminy, wreszcie złapałem spektakl w Kaliszu. A wcześniej zobaczyłem Antoninę pod parasolem koło Teatru Bogusławskiego - śmiała się, że gadam z debiutantką. Jak zwykle bez zadęcia, pełna nie udawanej tremy. Poczułem wówczas, że wspaniała aktorka, o teatrze wiedząca prawie wszystko, dzięki skokowi w reżyserię odkrywa go na nowo. I to również jest dosyć niezwykłe.
Podobnie jak to, iż Teatr Nowy jest jedynym zakładem pracy artystki i mogę się założyć, że tak już pozostanie. Zaczynała tu przed ponad trzydziestu laty, jeszcze jako studentka wrocławskiej PWST. W legendarnym „Królu Learze” Eugeniusza Korina z Tadeuszem Łomnickim w roli tytułowej miała być Gonerylą, spotkanie z wielkim aktorem do dziś pamięta dokładnie, nie ma wątpliwości, że odcisnęło na niej szczególne piętno. Od tamtej pory zapisała nie zliczę ile ról, pracowała z dziesiątkami reżyserów. Raz na jakiś czas spotykam Antoninę Choroszy a to w Poznaniu, a to gdzieś indziej, chociażby teraz w Kaliszu. Stajemy, rozmawiamy. Bardzo to lubię, bo to człowiek mi bliski. I zawsze imponuje mi jej otwartość na innych, ciekawość ludzi, artystyczna czujność, chęć do szukania, a nie zamykania się w tym, co gotowe, przez lata wypracowane, przy jednoczesnym korzystaniu z bogatego warsztatu. Gdybym był reżyserem, marzyłbym o pracy z Choroszy. Bo wyobrażam sobie, że jest partnerką wymagającą, ale na wskroś lojalną. I nigdy nie wpakuje nikogo na minę, gdy trzeba wesprze, myśląc nie o sobie, ale o całej inscenizacji.
Dlatego trudno się dziwić dyrektorowi Nowego Piotrowi Kruszczyńskiemu, iż uznał, że już czas, by aktorka wyreżyserowała w swoim teatrze przedstawienie. Wiedział, jak pracuje ze studentami, od innych twórców słyszał o uwagach Choroszy na temat budowanych przez nich światów. Przekonał ją, choć odniosłem wrażenie, iż nie było to karkołomnie trudne, bo wyszedł ku myślom artystki. Chociaż zastrzegła, iż podejmie się zadania jedynie wtedy, gdy zaakceptują to koleżanki i koledzy z zespołu.
Właśnie ich spotkanie wydaje mi się w „Jednookim królu” z poznańskiego Nowego najistotniejsze. Sztuki hiszpańskiego autora Marca Crehueta nie znałem, opartego na niej filmu też, oddałbym pisarzowi, że ma słuch na współczesność, potrafi jak w soczewce zamknąć w tekście potrzaskany ludzkimi podziałami dzisiejszy świat, dobrze scharakteryzować postaci, czytelnie zarysować między nimi konflikt. To wystarczy, bo też nie oszukujmy się – sztuka Crehueta do historii nie przejdzie. Choroszy i jej zespołowi dała jednak asumpt wyzwolenia emocji, nasycenia bohaterów własną empatią, zrozumienia motywów ich działania. Najciekawsze, że w tym spektaklu nikt nie jest tym, kim na początku się wydaje. Kat okazuje się ofiarą, jedynym zdolnym do prawdziwej miłości, ofiara wchodzi w rolę zręcznego manipulatora, prosta zdawałoby się dziewczyna przeżywa przyspieszone dojrzewanie, co prowadzi ją do wewnętrznej emancypacji, zapalona buntowniczka może zrozumieć, iż hasła to nie wszystko, nawet zaprawiony w bojach polityk czuje fałsz własnego życia, Edyta Łukaszewska, Julia Rybakowska, Andrzej Niemyt, Dariusz Pieróg i Sebastian Grek pod czułą kontrolą Antoniny Choroszy swe spotkanie przy „Jednookim królu” nasycają wolnością wspólnego szukania. Choć dramat opowiada świat podszyty przemocą, której nikt już nie zauważa, bo wszyscy dawno się przyzwyczaili, ze sceny bije szczera czułość. Nieoczekiwane to, ale tak bardzo potrzebne nam doznanie.