Varia

Ostatnia taśma Peer Gynta

Fot. Joachim SchmitzFot. Joachim Schmitz
Wakar w Weimarze – na marginesie spektaklu „Peer Gynt” z Theather an der Ruhr

Trzeba się przyznać: to moje pierwsze – na żywo – spotkanie z teatrem Roberto Ciulliego. „Peer Gynta” Ibsena grają z Marią Neumann na niewielkiej scenie, wymieniając się postaciami i sprawdzając, jak klasyczny tekst przenika się z ich doświadczeniem. To teatr ogołocony ze wszystkiego, co niekonieczne. Zakorzeniony w poprzednim wieku, czerpiący z dorobku Becketta, zanurzony w egzystencjalnym absurdzie. Niby stary, a jednak robi potężne wrażenie.

Jakoś mi się dotychczas z Roberto Ciullim nie układało. Kiedy przyjeżdżał do Polski ze swymi spektaklami – swoją drogą zdarzało się to sporadycznie, a to na Festiwalu Szekspirowskim, a to w Warszawie i Krakowie – nie mogłem być na miejscu. Ciulli to zatem była dla mnie okryta mgłą tajemnicy (no i własnej niewiedzy) legenda. Artysta, który postawił wszystko na jedną kartę. Porzucił rodzinne Włochy i filozofię, choć ją zgłębiał i się z niej doktoryzował, aby znaleźć swe miejsce w Niemczech. Tam zaczynał jako robotnik i kierowca ciężarówki, aby skierować się ku teatrowi. Gdy poczuł ograniczenia administracyjnego systemu, postanowił założyć własne miejsce. Theather an der Ruhr powstał w Mülheim w roku 1980. Dziś Roberto Ciulli ma lat osiemdziesiąt dziewięć. Gdy po spektaklu podczas Kunstfest w Weimarze wychodził do ukłonów, miał na twarzy uśmiech człowieka, który znalazł się dokładnie tam, gdzie sobie wymarzył. Tylko on jednak wie, jakie koszty poniósł.

Roberto Ciulli uważa, że każdy kto wnosi wkład w ostateczny kształt spektaklu jest jego autorem, a jednocześnie nie ukrywa, że na końcu o wszystkim, absolutnie wszystkim, decyduje reżyser. On ma ostatnie słowo, z niczego się nie tłumaczy. Gdy jednak patrzę, jak gra w „Peer Gyncie”, jak partneruje fenomenalnej Marii Neumann, widzę w nim czułość, uważność i skromność. Mimo absolutnej pewności, co do formy, jaką dla inscenizacji klasycznej sztuki Henrika Ibsena wybrał.

To małe, bardzo małe przedstawienie. Zagrali je w Weimarze na niewielkiej scenie tutejszego Deutsches National Theather. Żeby tam wejść, trzeba się wdrapać kilka pięter w górę, trochę tak jak na Scenę Malarnia warszawskiego Teatru Studio, gdzie swą „Ostatnią taśmę” Becketta grał przed laty Tadeusz Łomnicki. Mam tamto przedstawienie pod powiekami, było i jest przeżyciem nie do zapomnienia. Gdy wczorajszego wieczoru po spacerze po rozgrzanym upałem mieście Goethego i Schillera wchodziłem na „Peer Gynta”, nie przypuszczałem, że przypomnę je sobie z taką siłą. Stało się tak nie dlatego, że włosko-niemiecki artysta operuje dokładnie taką samą jak Łomnicki skalą – jest przecież przede wszystkim inscenizatorem, aktorstwo zdaje się w jego wypadku być profesją drugorzędną. A jednak, przynajmniej dziś, z twarzą żłobioną przez czas, z siłą, która zaprzecza wiekowi, Ciulli staje się demiurgiem powoływanej przez siebie do życia rzeczywistości. Ma w sobie siłę, z jaką wciela się w poszczególne postaci dramatu Ibsena – zaczyna spektakl jako Matka Peera – ale i wdzięk, gdy akcentuje, że wszystko, co widzimy to podwójna gra. Bowiem są z Marią Neumann cały czas aktorami i na naszych oczach powołują do życia inny świat. Świat, w którym od pierwszej chwili chcę się zatopić i od którego nie mogę oderwać oczu. Dokładnie tak było przy „Ostatniej taśmie” Łomnickiego, wyreżyserowanej przez Antoniego Liberę.

Na scenie zatem tylko to, co konieczne. Mały stolik, dwa krzesła, szafa, proste, zasłane białą pościelą niewielkie łóżko. Ciulli i Neumann w ciemnych garniturach i białych koszulach, niczym własne lustrzane odbicia. Przez niespełna półtorej godziny odbędą z nami drogę Peer Gynta niczym podróż do wnętrza jego jaźni. Będą wymieniać się rolami, żonglować konwencjami scenicznymi, w mgnieniu oka przechodzić od tragedii do clownady. Nie mam najmniejszych wątpliwości, iż pomysł twórców na adaptację dramatu Ibsena polega na tym, by rozegrać go w głowie bohatera. Zobaczyć go w chwili trwania tuż przed ostatecznym zgaśnięciem. Mówi się, że tuż przed śmiercią przed ludzkimi oczami przewija się film z całego życia. Serię takich obrazów oglądamy w „Peer Gyncie” Neumann i Ciulliego.

W pierwszej scenie oboje siedzą z głowami na stole, trzymają się za ręce i powoli budzą się do życia. W finale wracamy do punktu wyjścia –na powrót zastygają. Dokładnie w takim scenicznym świecie mogliby Neumann i Ciulli zagrać jedną z komedii rozpaczy Samuela Becketta, może „Czekając na Godota”, a może którąś z jednoaktówek. Wiadomo, że szef Theather an der Ruhr od lat zafascynowany jest myślą i twórczością autora „Końcówki”, czerpie też z Ionesco i teatru absurdu. Te inspiracje widać w ciemnym, choć nie pozbawionym mocno wisielczego humoru „Peer Gyncie”, ale podobne porównania nie oddają tego, co w teatrze Ciulliego i Neumann najważniejsze.

Oboje pracują ze sobą od dawna, dziś w Weimarze zobaczę ich legendarnego, granego od ponad dwudziestu lat „Małego księcia”. Powie ktoś, iż w inscenizacji dramatu Ibsena zawarli repetycję z dorobku awangardy poprzedniego wieku, że wszystko to już widzieliśmy, w związku z tym rzecz jest przebrzmiała, przypomina wizytę w muzeum sztuki niegdyś nowoczesnej. Nic z tych rzeczy, bo Neumann i Ciulli nie zatrzymują się na poziomie techniki, warsztat ma służyć głębokiemu przeżyciu. I tak się dzieje, bo „Peer Gynt” to przedstawienie krystalicznie czyste. Ciemne, gdy idzie o nieuchronność śmierci, a jednak niosące dziwne ukojenie. Wystarczy spojrzeć na Marię Neumann (nikt tak jak ona nie przypomina mi z kolei Laurie Anderson) i Roberto Ciulliego, gdy po wykonanej pracy wychodzą do oklasków. Chwilę temu dokonywali cudów transformacji, chociaż na pierwszy rzut oka nie zmieniali się prawie wcale. On nosił ją na plecach, ona wykonywała dziwny striptease do piosenki Leonarda Cohena „Dance me to the end of love”. I wtedy przypominam sobie słowa Witolda Gombrowicza – „Najtrudniejsza w sztuce jest łatwość, najciężej jest osiągnąć lekkość”.

Krytyk teatralny, dziennikarz, publicysta, selekcjoner festiwali teatralnych, wykładowca.

Media społecznościowe

Projekt i realizacja strony www Sitte.pl

Image