Varia

Okruchy czułości

Fot. Natalia KabanowFot. Natalia Kabanow
64. Kaliskie Spotkania Teatralne – dzień ósmy

Wczorajszy wieczór w Teatrze Bogusławskiego w Kaliszu utwierdził mnie w przekonaniu, że „Piękna Zośka” Marcina Wierzchowskiego z gdańskiego Wybrzeża to jedno z najbardziej niezwykłych powstałych w Polsce w ostatnich latach przedstawień. Ktoś będzie chciał sprowadzić je do opowieści o przemocy wobec kobiet i domu złym, ale jest w nim znacznie więcej. Dla mnie przede wszystkim przejmująca historia o miłości trudnej i złej oraz okrutnych, godnych potępienia, a mimo to współczucia ludziach. No i kobiecie, w świecie, gdzie nie ma żadnych szans, walczącej o swoją wolność.

To moje drugie spotkanie z „Piękną Zośką”. Pierwsze było w sierpniu ubiegłego roku, Teatr Wybrzeże grał ostatni spektakl w letnim secie. Pamiętam bardzo dobrze, w Trójmieście upał, który nawet wieczorem wcale nie chciał odpuścić, widownia Sceny Malarnia nabita do ostatniego centymetra. A jednak trzeba było chwili, by świat na zewnątrz przestał nas dotyczyć, byśmy poczuli w ciele przeraźliwy chłód. Do teatru nie wchodzi się bezkarnie – mawiał Tadeusz Kantor, jego hasło żyje własnym życiem, niektórzy nawet zawłaszczają je jako własne motto. Do teatru nie wchodzi się bezkarnie – jeśli te słowa mają jeszcze jakieś znaczenie, można odnosić je właśnie do inscenizacji takich jak gdańska „Piękna Zośka” . Marcin Wierzchowski wraz z niezwykłymi aktorkami i aktorami Wybrzeża stworzyli coś, co wymyka się poprawności i utartym schematom. Zanurzyli wpierw siebie, a potem nas w historii niemalże niemożliwej do przyjęcia, a przecież boleśnie aktualnej. To nie jest teatr, co szuka łatwych pocieszeń,  daje rozgrzeszenia, formułuje jakiekolwiek recepty. To teatr, co jest bólem i nic z tym nie da się zrobić.

O „Pięknej Zośce” dużo od czasu premiery się mówiło, ale obejrzeć ją można było tylko w Gdańsku. Tym bardziej warto docenić, że do Kalisza dojechała, chociaż to przedstawienie wcale nie tak bardzo kameralne, wymagające bardzo specyficznej przestrzeni, z wcale nie najszczuplejszym zespołem aktorskim. Słowem, bardzo skomplikowane, gdy idzie o wyjazdy, a z drugiej strony, przynajmniej w moim odczuciu, dla reprezentatywności festiwali kluczowe. Wczorajszy seans w Kaliszu jeszcze raz potwierdził, iż nie da się mówić o polskim teatrze ostatnich miesięcy, nie uwzględniając inscenizacji Marcina Wierzchowskiego.

Nie mam najmniejszych wątpliwości, że to jedno najlepsza i najważniejsza praca od czasu „Sekretnego życia” Friedmanów” z Teatru Ludowego w Krakowie, które po pierwsze ukazało metodę pracy artysty, a po drugie udowodniło, że burzy on dystans między widzami i aktorami, za nic mając potocznie pojmowane strefy komfortu. To oczywiście nie dotyczy procesu pracy, bowiem zespół Wybrzeża opowiadał wczoraj o absolutnym w niej bezpieczeństwie i pełnej harmonii, poza tym gdyby ich nie było całe przedsięwzięcie zakończyłoby się absolutnym fiaskiem.

Scenariusz Justyny Bilik i Marcina Wierzchowskiego przenosi nas do wsi Dłubnia koło Krakowa w latach dwudziestych poprzedniego wieku. bohaterka chętnie jeździ do miasta, aby pozować malarzom. Ma to porzucić, biorąc ślub z miejscowym szewcem Maciejem Paluchem. Początkowa miłość umiera pod ciężarem dramatycznych zdarzeń. Z Palucha wychodzi potwór. Katuje żonę, a ta postanawia walczyć o siebie. Sześć dni przed sprawą rozwodową zostaje jednak zamordowana. Fragmenty jej poćwiartowanego ciała wyrzuca miejscowa rzeka.

Tuż po pierwszym oglądaniu zestawiałem tę opowieść z „Klątwą” Wyspiańskiego i choć wciąż zachowuję proporcje wiem, że się nie pomyliłem. Notowałem, że są w „Pięknej Zośce” sceny bestialskiego katowania tytułowej bohaterki (Karolina Kowalska) przez jej męża (Piotr Biedroń), chwile, gdy chce się krzyknąć „dosyć”, przerywając przedstawienie. Zośka Kowalskiej przechodzi błyskawiczną drogę od niemal dziecka, po kobietę złamaną, aż do krótkotrwałego narodzenia na nowo. Jeszcze bardziej karkołomne zadanie ma Piotr Biedroń, gdyż Paluch to bohater sprzeczny z jego dotychczasowym wizerunkiem. Łatwo powiedzieć, że Paluch to oprawca, morderca, gdy nie zatrzyma ręki z knutem, ale to nie jest cała prawda. I mniej ważne, iż Maciej wrócił w wojny z bagażem frontowych koszmarów. Syndrom PTSD to nie jest usprawiedliwienie. Tym bardziej, iż Piotr Biedroń unika wszystkiego, co gładkie. Z początku ma w oczach żar bezbrzeżnej miłości, takiej, w której można się zatracić i można dla niej zabić. Potem miłość przechodzi w otępienie, wzrok aktora staje się pusty, usta zacięte. Maciej nie cofa się przed kolejnymi okrucieństwami, jakby miał nad swą kobietą władzę niepodzielną i na zawsze. Ale czy przestał ją kochać? Chyba nie. Tyle że „Piękna Zośka” jeszcze bardziej niż o domu złym jest o złej miłości. Takiej, której człowiek nie umie sprostać, przechodzącej w szaleństwo, niszczącej.

To najważniejsze role, ale nie byłoby tego wydarzenia bez każdej i każdego . To wielki, kolejny po „Wyzwoleniu” tryumf zespołu Wybrzeża. A już zupełnie zmiażdżyło mnie przytulenie Kowalskiej i Biedronia podczas oklasków – okruch czułości, zapadający prosto w serce.

Do „Młodego mężczyzny” z Wrocławskiego Teatru Współczesnego wrócę w kolejnym tekście.



Krytyk teatralny, dziennikarz, publicysta, selekcjoner festiwali teatralnych, wykładowca.

Media społecznościowe

Projekt i realizacja strony www Sitte.pl

Image