Przyznajmy szczerze – po jednym obejrzeniu przedstawienia bez wcześniejszej znajomości tekstu sztuka Elaine Feinstein nie wydaje się dziełem szczególnie spełnionym. Sporo w niej gry stereotypami, wiele czasem wręcz telenowelowych klisz. Przygotowane przez Darię Kopiec w Teatrze Bogusławskiego w Kaliszu „Córki Leara” to spektakl lepszy niż dramat przede wszystkim dzięki obsadzie – Malwinie Brych, Aleksandrze Lechocińskiej, Aleksandrze Pałce-Łopatce, Agnieszce Dzięcielskiej i Jakubowi Łopatce. Teatr skromny, oparty na emocjach i wzajemnym uważnym partnerowaniu.
Jeżdżę do Kalisza od ładnych kilku lat w miarę regularnie, oglądam różne, mniejsze i większe przedstawienia, z satysfakcją obserwując, jak zmienia się Teatr Bogusławskiego. To oczywiście nigdy nie jest łatwe – być jedyną sceną dramatyczną w mieście takim jak Kalisz. Trzeba wypełnić swoje zobowiązania wobec publiczności stąd i z okolic, najpierw pomyśleć o wypełnieniu obu widowni. Dlatego całkiem zrozumiałe jest, iż Teatr Bogusławskiego nie może obrażać się na popularny repertuar, nie może wyrugować z niego bajek, komedii i fars, bo bez widza żadna placówka tego typu – i w ogóle żadna - najzwyczajniej w świecie nie przetrwa. Tyle że pod kierunkiem Bartosza Zaczykiewicza program w Bogusławskim wydaje się dobrze zbalansowany. Publiczność przyciągnie „Pomoc domowa” w reżyserii dyrektora, który przez powstrzymywał się od inscenizowania, tak bardzo pochłonięty był swoimi pierwszymi obowiązkami. Ale po farsie można wybrać się na „Kolonię karną” Kafki w wersji Krzysztofa Rekowskiego albo „Śmierć i dziewczynę” Dorfmana zrealizowaną przez Jarosława Tumidajskiego albo „Kto się boi Virginii Woolf?” Albee’go w ujęciu Radosława Maciąga. Na dużej scenie zaś obejrzeć Szekspirowskie „Wszystko dobre, co się dobrze kończy” przygotowane przez Szymona Kaczmarka, które znalazło się w konkursie o Złotego Yoricka na Międzynarodowym Festiwalu Szekspirowskim w Gdańsku, a niedawno znalazło się w finale tegorocznej Klasyki Żywej.
Ostatnie przedstawienie uważam za graniczne, bo jak dla mnie ponad wszelką wątpliwość udowodniło, że w Kaliszu jest zespół zdolny mierzyć się z najtrudniejszymi zadaniami, choćby idąc za na wskroś współczesnym czytaniem jednej z najbardziej zagadkowych sztuk autora „Hamleta”. Ciągle pamiętam, jak Kaczmarkowi oraz aktorskiemu zespołowi udało się ją wpisać w dylematy względności płci i walki kobiet o ich prawa. A przy tym, że uczyniono to, nie zapominając, iż Szekspir ma pozostać Szekspirem, nie tracąc swej atrakcyjności wobec nawet mniej wyrobionego w dzisiejszym progresywnym teatrze widza.
„Córki Leara” nie są rzecz jasna wydarzeniem na miarę tamtej inscenizacji, ale pokazują, że w Kaliszu, niejako na obrzeżach głównego nurtu repertuaru, można dawać aktorkom i w tym przypadku jednemu aktorowi szansę dotykania innych stanów artystycznego skupienia, innych rodzajów scenicznej obecności.
Grają na Scenie Kameralnej, w bliskiej odległości od pierwszego rzędu widowni. Kordelia (Malwina Brych), Reagana (Aleksandra Lechocińska) i Goneryla (Aleksandra Pałka-Łopatka) wcielają się w tytułowe córki Leara, na naszych oczach istotnie przewartościowując relację z ojcem, a może równie często jej brak. Stawkę dopełniają emblematyczne u Szekspira postaci Błazna (Jakub Łopatka) i Piastunki (Agnieszka Dzięcielska), jednak w spektaklu Kopiec i interpretacji Łopatki Błazen rozmytą ma tożsamość płciową, za to uwielbia robić show, z kolei niania Dzięcielskiej zapewne skrywa mroczne tajemnice.
Najciekawiej jednak dzieje się między siostrami, bo w ich wspomnieniach i rozmowach ujawnia się to, czego Szekspir o Learze na pewno nie wiedział. Już w tragedii jest bohater w gruncie rzeczy trudny do polubienia, choć chwilami godny współczucia. U Feinstein, Kopiec i w ujęciu młodych kaliskich aktorek jawi się jako typ odstręczający, w życiu córek od porodu nieobecny, nie cofający przed czynami haniebnym, z molestowaniem seksualnym na czele. Dzięki Brych, Lechocińskiej, Pałce-Łopatce i ich wzajemnej na siebie czujności spektakl staje się pisaną bez zbędnych wykrzykników opowieścią o siostrzeńskiej dziewczyńskiej relacji i o tym, jakie rozmiary może przybierać bliska, a czasem przerażająca figura ojca. Bardzo podobało mi się, jak grają ze sobą młode aktorki, jak przejmują od siebie tematy, jak prawdziwie sobie partnerują.
Kaliski festiwal nie pierwszy raz stawia pytanie o granice aktorstwa. W tym roku na KST pojawił się zespół Herz Haus z opartym „Gwałcie na Lukrecji” Szekspira ze spektaklem „To bitch or not to bitch”, łączącym klasyczny tekst poematu z teatrem tańca, ruchu i ostrych chwilami działań performatywnych. Widowisko można oceniać różnie, ale faktem jest, iż Festiwal Sztuki Aktorskiej zburzył kolejny mur, a to również jest jego zadanie.
Krytyk teatralny, dziennikarz, publicysta, selekcjoner festiwali teatralnych, wykładowca.
Email:
kontakt@jacekwakar.pl