Varia

Kafka na nasze czasy

Fot. Filip WierzbickiFot. Filip Wierzbicki
65. Kaliskie Spotkania Teatralne – dzień szósty

Świetne przedstawienie Wrocławskiego Teatru Współczesnego przypomniało, a reżyser „Przemiany” Michał Kmiecik podczas wieczornej dyskusji to dodatkowo potwierdził, iż trudno znaleźć pisarza, który lepiej niż Franz Kafka opisał naszą rzeczywistość. Rzecz nie tym, iż opowiadanie wrzucił młody artysta w realia dzisiejszej korporacji. Bardziej w tym, że aktorki i aktorzy Współczesnego nie tylko w brawurowym finale odgrywają na scenie podszyty opętańczym śmiechem danse macabre, w którym i my codziennie bierzemy udział. Nawet jeżeli wciąż nam się wydaje, że nie przeistoczyliśmy się jeszcze w wielkie odrażające robaki.

O wrocławskiej „Przemianie” słyszałem dobrze już dużo wcześniej i bardzo ucieszyłem się, że Festiwal Sztuki Aktorskiej da mi okazję, by te opinie zweryfikować. Nie zawiodłem się. Michał Kmiecik uważnie czyta arcydzieło Franza Kafki, wszystko, co mu dopisuje (a nie jest tego dużo) znajduje bazę i zakorzenienie w tekście, a przy tym nie jest to przedstawienie niepotrzebnie napompowane wielkimi ideami i – nie daj Boże – poczuciem wyższości realizatorów nad widownią. Dla niektórych Kafka wciąż brzmi groźnie, wiadomo, że nie można się spodziewać przyjemnego lekkiego wieczoru. Kmiecik wraz z zespołem Współczesnego Kafki nie spłycają, nie dopisują mu niepotrzebnej publicystyki, ale też nie budują sztucznych barier. Ich zwycięstwem jest fakt, że „Przemiana” okazuje się dobrym materiałem dla teatru środka, co ani Kafce, ani jego tekstowi, ani też Współczesnemu niczego nie ujmuje.

Spojrzałem do internetu i uświadomiłem sobie, że od debiutu Michała Kmiecika minęło już trzynaście lat. Wszedł w polski teatr z impetem, budził skrajne emocje. Zbyt mało widziałem przedstawień, jakie przynajmniej ostatnio reżyserował, poza tym wciąż jest bardziej dramatopisarzem, dramaturgiem i adaptatorem tekstów innych autorów, ale „Przemianę” mam za jego najlepszą dotychczas rzecz. Także dlatego, że Kmiecik podąża za Franzem Kafką, nie udaje, że jest od niego mądrzejszy i wie zdecydowanie lepiej, tylko uważnie czyta zawarte w książce tropy i idee, poza tym Gregor Samsa wydaje się mu bliski.

Bezbłędnie też rozpoznaje, że autor „Procesu” to pisarz, któremu dziś nie grozi mityczny czyściec. Mniejsza o to, iż jest de facto gwiazdą popkultury światowego formatu. Kluczowe zdaje się, iż nasza rzeczywistość do świata Kafki niebezpiecznie się zbliżyła, zatem w jego twórczości można odnaleźć klucz do jej opisania. Stąd nieustająca popularność jego dzieł, kolejne ich tłumaczenia i fakt, że właściwie nie schodzą ze sceny. W Kaliszu wciąż grana jest „Kolonia karna”, w Krakowie ktoś zaadoptował „Proces” na widowisko muzyczne, w warszawskim Nowym Teatrze Grzegorz Jaremko zobaczył w „Przemianie” ucieczkę od codziennej opresji, a to jest tylko drobny wycinek dużo większej całości.

Jako dramaturg i autor adaptacji Michał Kmiecik najczęściej pracuje z Marcinem Liberem i coś z Liberowego widzenia teatru jest we wrocławskiej „Przemianie”. Kmiecik jak Liber dba o komunikatywność spektaklu, jego Kafka wydaje się zaskakująco przystępny, a przy tym bezpośrednio zanurzony w naszej współczesności. Skoro Gregor Samsa ma pracę, której nienawidzi, oglądamy w pierwszej scenie sterylne pomieszczenie odhumanizowanej korporacji, śledzimy urywane gesty postaci, a po chwili zostajemy już przede wszystkim z monotonnym szumem nieustannego klikania w klawiatury komputerów. Skoro zaś Kafka był zafascynowany kinem, Kmiecik nadaje spektaklowi filmową strukturę, dzieląc całość na sześć aktów, dzielonych stosownymi komunikatami i zapadaniem czerwonej jak się patrzy kurtyny. Znakomita fonosfera inscenizacji i muzyka zaprojektowana przez Wojciecha Kucharczyka wprost odwołuje się to do klasyków filmowego ekspresjonizmu, to do epoki kina niemego. Buduje atmosferę jak z horroru, bo czym jak nie prawdziwym horrorem jest przemienienie Gregora Samsy?

Pamiętam sprzed wielu lat „Przemianę” wyreżyserowaną przez Zbigniewa Brzozę w warszawskim Teatrze Dramatycznym. Świetne to było przedstawienie, Gregorem był w nim Jarosław Gajewski. W ciemnym kostiumie, w dziwnym przykurczu albo na czworakach, przemierzał przestrzeń małej sceny, zdawało się, iż wchłonął robaka w siebie, że ów robak rozpanoszył się w jego wnętrzu. We Wrocławiu twórcy poszli w zupełnie innym kierunku, nie bawiąc się w metafory. Znakomicie grany przez Mariusza Bąkowskiego Gregor od początku ma na sobie owadzi kostium (autorstwa Natalii Burzyńskiej), w filmowych obrazach widzimy go z najbliższej odległości. Autorzy spektaklu celowo wyrzekają się używania bardziej subtelnych znaków, decydują się uderzyć prosto między oczy. Mają rację, bo tak ukazany dramat człowieka, co przeistoczył się w robaka, ukazuje cały swój tragizm, a jednocześnie śmieszność.

Taka jest zasada wrocławskiej „Przemiany”. We Współczesnym nie rozrzedza się czerni opowiadania Kafki, ale pamięta, iż on sam podobno pisząc je pękał ze śmiechu. Stąd brawurowy i ryzykowny humor przedstawienia, stąd udane akcenty autotematyczne. Aktorki i aktorzy odnajdują się w tym doskonale, płynnie zmieniając konwencje, bawiąc się zapętleniami i powtórzeniami. Oprócz Bąkowskiego Zina Kerste, Anna Kieca, Dominika Probachta, Lina Wosik, Przemysław Kozłowski, Rafał Cieluch, Miłosz Pietruski Tadeusz Ratuszniak, Tomasz Taranta – wymieniam wszystkich, bo po równi pracują na fantastycznie działający mechanizm przedstawienia.
Na koniec dostajemy szalony finał, który mówi wprost, że wszyscy staniemy się robakami – to tylko kwestia czasu.
I to by było tyle, co świat ma nam do zaoferowania,



Krytyk teatralny, dziennikarz, publicysta, selekcjoner festiwali teatralnych, wykładowca.

Media społecznościowe

Projekt i realizacja strony www Sitte.pl

Image