Varia
Ofiarowanie

65. Kaliskie Spotkania Teatralne – dzień ósmy
W oczekiwaniu na werdykt jurorów wracam do „Iwony, księżniczki Burgunda” z gdańskiego Teatru Wybrzeże. W Kaliszu oglądam wybitne przedstawienie Adama Orzechowskiego po raz trzeci i znowu odkrywam je na nowo. Wiadomo, to jest fenomenalna robota całego zespołu aktorskiego, ostra i odkrywcza interpretacja sztuki Gombrowicza, ale tym razem najmocniej dostrzegłem sprawę kobiet i wspaniałe aktorki – Magdalenę Gorzelańczyk, Katarzynę Kaźmierczak i Agatę Woźnicką. I zrozumiałem, że obok wymiaru autotematycznego, obok rozprawy z przemocą wpisaną w tkankę społeczeństwa spektakl ma także znaczenie wprost religijne. Śmierć Iwony jest jej ofiarą, dowodem niezłomności, odejściem na własnych warunkach.
Najpierw był bodaj sierpień ubiegłego roku. Zamiast na któryś ze spektakli Festiwalu Szekspirowskiego poszedłem do Wybrzeża na „Iwonę…” – akurat grali bodaj o 21. Spektakl mnie zmiażdżył, zrozumiałem, że do Trójmiasta przyjechałem przede wszystkim po to, by zobaczyć właśnie to przedstawienie. Bo Adam Orzechowski przeczytał klasyczny dramat Witolda Gombrowicza jak nikt inny przedtem, bo fantastyczny zespół Wybrzeża dostał od swego dyrektora szansę, by wyjątkowo dobitnie pokazać, w jak fenomenalnej jest formie, jaki ma szwung, jaki ciąg na bramkę.
Potem sekundowałem widowisku, gdy w Radomiu zdobywało całkowicie zasłużoną główną nagrodę Festiwalu Gombrowiczowskiego, nie tak dawno oglądałem je w Łodzi na Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych. W Kaliszu z gdańską „Iwoną…” zetknąłem się po raz trzeci, ani chwili nie zastanawiając się, czy to nie będzie powtórka z rozrywki. Mój mistrz, gdy idzie o krytykę, Andrzej Wanat pisał kiedyś o Krystianie Lupie, że długo nie wiedział, czy patrzy na świat z tego samego co artysta okna. „Iwona…” z Wybrzeża utwierdza mnie w przekonaniu, że patrzę z tego samego co Adam Orzechowski okna, w lot czytam jego intencje, rozumiem interpretacyjne rozpoznania. A przy tym bliskie mi jest, że szef Wybrzeża pamięta, że teatr to nie jest miarowe mieszanie herbaty w szklance. Rozkręca gigantyczną, podszytą przemocą imprezę, każe humorowi iść w parze z czystą grozą, sprawia, że widowisko ogarnia niemal cały teatralny budynek.
Spektakl nie wstydzi się swojej atrakcyjności – przeciwnie dodatkowo ją podkreśla, ale na niej nie poprzestaje. Aktorki i aktorzy Wybrzeża płynnie przechodzą z konwencji w konwencję, bawią się wielkim show, ale gdy trzeba w jednej chwili zakręcają strumień feerii barw i muzyki. Stop zabawa, startuje gra z przemocą i śmiercią. W „Iwonie…” Orzechowskiego tych sfer nie da się od siebie oddzielić.
Wiadomo, że Iwona w tym przedstawieniu to my, publiczność, każda i każdy. Magdalena Gorzelańczyk w dżinsowej kurtce siedzi w drugim rzędzie, dla widzów pozostając nierozpoznana. Spędza tak ponad godzinę (nie licząc rozegranego w foyer prologu), niemal bez drgnienia, przez ten czas wyrzucając z siebie może dwie kwestie. Patrzyłem wczoraj na Gorzelańczyk, zastanawiając się, jak wiele mieści w sobie jej bezruch. Jak wchłania w siebie zaczepki Filipa (świetny Robert Ciszewski), obelgi jego pomagierów. Opowiadała po spektaklu aktorka, jak bardzo ją ta rola kosztuje, jak niecodzienne i po ludzku wyczerpujące jest to zadanie. Gorzelańczyk jest jednym z aktorskich odkryć Adama Orzechowskiego – od skrajnie intensywnej kreacji w „Śmierci białej pończochy”, a wcześniej roli w „Mary Page Marlowe” zagrała w Wybrzeżu bardzo dużo, stając się jedną z podstawowych postaci w jego zespole. Jako Iwona jest niezwykła, bo w swoim graniu bez grania pokazuje siłę w słabości. Na koniec zaś pochłania ją śmierć, nie dławi jej ość karasia, ale powala kurtyna. Widzę ten fragment nie po raz pierwszy i chyba coraz bardziej rozumiem. Wczoraj odczułem tę sekwencję w kategoriach niemal religijnych – jako ofiarowanie. Iwona umiera z rąk władzy, dworu, społeczeństwa. Woli odejść niż dostosować się do panujących w nim reguł.
Orzechowski podkreśla, że odkrył w dramacie Gombrowicza wpisaną weń najbardziej brutalną przemoc i wyciągnął z tego ostateczne wnioski. Może najbardziej zaskakuje zupełnie inne niż dyktuje tradycja potraktowanie postaci Izy. Zwykle to bohaterka dalekiego planu, ta, z którą Filip zdradza Iwonę i nic więcej. Agata Woźnicka od początku ukazuje młodą kobietę, niosącą na sobie ciężar dworskiego uciemiężenia. Śmieje się z przez łzy, topi je w winie, bo przecież jest złamaną „Party Girl” – za wykonanie tej piosenki należą się Woźnickiej wszystkie nagrody świata. Nie jest przypadkiem, że w gdańskim widowisku to właśnie Iza wyciąga do Iwony rękę, prowadzi ją na scenę, wiedzie na drugą stronę. Na krótką chwilę staje się jej siostrą, ale ich relacja sięga głębiej. Agata Woźnicka zaś tworzy rolę wybitną, od tej pory myśląc o Izie z Gombrowicza ją będę miał przed oczami.
Można byłoby pisać o przedstawieniu z Teatru Wybrzeże na różne sposoby, otwierać je z wielu stron. Nie miejsce na to i nie czas. Powiem więc jeszcze tylko o Małgorzacie Katarzyny Kaźmierczak, bo jakoś tak się złożyło, że w Kaliszu najmocniej wybrzmiały dla mnie sprawy kobiet. Różnie Królową dotychczas ukazywano, zwykle czekało się na kluczową sekwencję czytania poezji o giętkości i leszczynie, jej wszystko podporządkowując. W gdańskiej inscenizacji jest inaczej. Małgorzata Kaźmierczak jest kobietą świadomą swej pozycji, pełnoprawną partnerką Ignacego (znakomity Grzegorz Gzyl). To kreacja bogata i pełna niuansów, bo Katarzyna Kaźmierczak jak ognia unika oceniania swej bohaterki. Nie broni jej, pokazując, do czego królowa jest zdolna, ale też umie w jednej chwil zedrzeć z niej maskę pozorowanej pewności. Fantastyczna robota.
Na koniec słowo o „Tricku Patricka” z kaliskiego Teatru Bogusławskiego. Świetna sztuka Kristo Šagora w ujęciu Katarzyny Hory stała się lekcją prawdziwej empatii, a to w tym tekście jest najważniejsze. Znakomicie sprawdzają się w swoich rolach Filip Kempiński i Kamil Owczarek, ten drugi płynnie z postaci w postać. Czasem zdawało mi, że Katarzyna Hora zbyt wiele przeznaczyła im zadań poza słowami, ale z drugiej strony dało to młodym aktorom szansę na jeszcze mocniejszą sceniczną obecność. Grałbym „Trick Patricka” jak najdłużej, być może wyjeżdżał z nim w objazd, próbował dotrzeć do tych, co teatru u siebie nie mają. Świetnie sprawdzi się bowiem jako pierwsze wtajemniczenie.

Krytyk teatralny, dziennikarz, publicysta, selekcjoner festiwali teatralnych, wykładowca.
Email:
kontakt@jacekwakar.pl