Nigdy nie będziesz szła sama

65. Kaliskie Spotkania Teatralne – dzień czwarty
Festiwal Sztuki Aktorskiej w Kaliszu wielokrotnie bywa okazją, by na oglądane już wcześniej przedstawienia spojrzeć inaczej, czując się przez chwilę wolnym od codziennego biegu. Zmienić perspektywę, poszukać nowych emocji. To zwykle działa i między innymi za to tak lubię KST. Za to, że w widzianych po raz któryś „Chłopach” z krakowskiego Teatru Ludowego mogłem zobaczyć dojrzewanie spektaklu wraz z jego zespołem. I za to, że jeszcze raz mogłem ruszyć za Ifigenią ze Splott w jej wściekły bieg do zwarcia ze światem. Wspaniała w tym monodramie Agnieszka Skrzypczak zakłada swojej bohaterce zbroję z agresji, słów i grubej skóry, aby pokazać, jak to wszystko pęka, bo świat ma takie dziewczyny w wielkiej pogardzie. I tylko my możemy ją ocalić – odrobiną współczucia i czułości.
Gdybym nie wiedział, że to ta aktorka, nie jestem pewien, czym bym ją poznał. Obcisłe kwiaciaste leggiinsy, odsłonięty pępek, do tego nieodłączna krótka dresowa bluza z kapturem – będzie jak hełm na wojnie codzienności. Pod tym przylegający do ciała skąpy top, do tego wyrazisty makijaż, mocna biżuteria na jej miarę, włosy zaczesane w tył, by nie zachodziły na oczy, gdy zamaszystym krokiem pruje przed siebie.
Taka jest Ifka, bohaterka sztuki walijskiego autora Gary’ego Owena „Ifigenia ze Splott”. Splott to biedna robotnicza dzielnica Cardiff, twórcy spektaklu łódzkiego Teatru Jaracza opowiadali wczoraj wieczorem, iż ze zdziwieniem odkryli, że autor zawarł w swej sztuce bez mała jej mapę. Są dokładnie takie same puby i knajpy, bary szybkiej obsługi, te same ulice, nawet nieodległa ponoć najbrzydsza plaża świata. To nie jest tylko gra konwencją, ale świadoma strategia, bowiem Ifka jest przyrośnięta do tej ziemi, z niej pochodzi i z niej się nie wyrwie. Tyle że dzięki interpretacji Agnieszki Skrzypczak w przedstawieniu Filipa Gieldona, a także sile utworu Owena, mam niezbitą pewność, że takie jak ona dziewczyny widuję w okolicach Teatru Jaracza, gdy jestem w Łodzi, czasem w Warszawie, czasem tu w Kaliszu.
Kostium to jedno, ale bohaterka Skrzypczak do swojego uzbrojenia zalicza także ostry, celowo obniżony głos, agresywny ton, pochyloną głowę i spojrzenie, które mogłoby zabić, lecz na dnie oczu czai się strach. Do tego Ifka wyrzuca z siebie tysiące bluzg, obraża wszystko i wszystkich, zawsze gotowa do ataku. Znakomita aktorka bez reszty stapia się z tą dziewczyną, sama mierzy się z jej wściekłością i nas z nią konfrontuje. Ifka ma rację – zwykle staramy się nie zauważać takich, jak ona. Patrzymy gdzie indziej, przechodzimy na drugą stronę ulicy. W teatrze jednak nie da się odwrócić wzroku.
Oglądam tę aktorkę pewnie od dekady, zachwycony tym, jak mocno angażuje się w kolejne zadania, z jaką żarliwością traktuje zawód. W zespół łódzkiego Jaracza weszła znakomicie, stając się szybko jedną z jego podstawowych postaci. Zmieniała konwencje, tonacje i nastroje, mogąc pracować chociażby z Grzegorzem Wiśniewskim, Mariuszem Grzegorzkiem, Waldemarem Zawodzińskim, Jackiem Orłowskim, Wojciechem Kościelniakiem. Potem z bólem obserwowała erozję swojego teatru, znajdując sobie miejsce w trudnej przecież Warszawie. „Ifigenia ze Splott” powstawała zatem w najtrudniejszych okolicznościach, a ona zatopiła się w ten projekt, oddając Ifce całą siebie. Dlatego wierzę w każde słowo, jakie wypowiada ze sceny, chcę iść z nią, by zagłuszyć tę cholernie głośną samotność.
Bo właśnie o samotności w monodramie Agnieszki Skrzypczak mówi się najmocniej. O tym, że ta dziewczyna gotowa jest rzucić wszystko, by pójść za facetem, co obiecuje (choć nie obiecuje) złudzenie źdźbło lepszego życia. A jeszcze bardziej o tym, że gotowa jest najbardziej na świecie kochać swe dziecko, jeżeli oczywiście będzie jej dane je mieć.
Nigdy nie będziesz szła sama – chce się powiedzieć Ifce z łódzkiego przedstawienia, zostając w brytyjskich klimatach, słowami hymnu śpiewanego przed każdym meczem przez kibiców Liverpoolu. Ocalejesz, choćby było nie wiem jak źle. Bo wbrew wszystkiemu, wbrew sobie jesteś tego warta.
Piszę dość regularnie, że na Kaliskich Spotkaniach Teatralnych ciekawie skompilowane ze sobą spektakle nawzajem się oświetlają, dają sobie nowe konteksty. Oglądani po „Ifigenii ze Splott” „Chłopi” z krakowskiego Teatru Ludowego też wybrzmiewają szczególnie mocno. Inscenizacja Remigiusza Brzyka ma już ponad półtora roku, odniosła liczne sukcesy, była na niejednym festiwalu. Wczoraj wydało mi się, że po kilku miesiącach od ostatniego oglądania nabrała jeszcze większej głębi, znakomity zespół Ludowego jeszcze pewniej czuje się w swoich rolach. Przedstawienie ma rytm, aktorki i aktorzy prowadzą swe partie pewnie, bez ryzyka najmniejszej pomyłki. Wybrzmiewa wszystko, co najważniejsze, a co od chwili premiery stanowiło wyraźne kulminacje tej interpretacji dzieła Reymonta. To są „Chłopi” w ujęciu mądrze krytycznym, kudy tam animowanemu filmowi do inscenizacji Brzyka. To są „Chłopi” przede wszystkim o kobietach, o chłopkach, które biorą na barki swój los. O podszytym przemocą patriarchacie, o Jagnie sygnalistce, co odważyła się przeciw takiemu porządkowi jeszcze bez sprawczej siły protestować.
Na pierwszym planie są aktorki – Justyna Litwic, Dorota Goljasz, Małgorzata Kochan, Weronika Kowalska, Katarzyna Tlałka, Beata Schimscheiner, Roksana Lewak, wszystkie znakomite – ale „Chłopi” z Ludowego jeszcze raz udowadniają, że są zdarzenia takiego wymiaru, że nie udałyby się bez wyjątkowych zespołów aktorskich. A wraz z „Ifigenia ze Splott” przypominają, że w sprawach kobiet ogromnie dużo jest jeszcze do zrobienia.