Varia

Kobiety wychodzą z cienia

Fot. Magda HueckelFot. Magda Hueckel
64. Kaliskie Spotkania Teatralne – dzień szósty

Festiwal Sztuki Aktorskiej, choć poświęcony przede wszystkim tej dziedzinie, obrazuje więcej – najważniejsze zjawiska w polskim teatrze. Ubiegłoroczna, a przede wszystkim obecna edycja udowadniają ponad wszelką wątpliwość, że decydujące miejsce należy w nim dziś do kobiet. Kobiety odzyskują głos, by wykrzyczeć swe potrzeby, strach i żal, no i w ogóle -opowiedzieć siebie. Tak było choćby we wspaniałym monodramie Agnieszki Przepiórskiej „W maju się nie umiera. Historia Barbary Sadowskiej” oraz w „Melodramacie” Anny Smolar z Teatru Powszechnego w Warszawie.

„Kobiety objaśniają mi świat” – tak nazywało się powstałe w krakowskim Teatrze Nowym Proxima przedstawienie Iwony Kempy odwołujące się do słynnej książki Rebeki Solnit „Mężczyźni objaśniają mi świat”. To przesunięcie jest znaczące i uzasadnione. Dziś to, nie umniejszając roli drugiej płci, kobiety objaśniają nam świat, są na pierwszej linii frontów, trzymają świat w ryzach, organizują pomoc tym, co jej potrzebują, i zachowują zimną krwią. Na powrót wywalczyły sobie prawo głosu, co słychać i widać bardzo wyraźnie także w polskim teatrze. Dowody można mnożyć – za kilka godzin w Teatrze Bogusławskiego w Kaliszu zobaczymy „Czas porzucenia” w reżyserii Weroniki Szczawińskiej według książki Eleny Ferrante z olsztyńskiego Teatru Jaracza. Bohaterka grana przez Milenę Gauer z minuty na minutę zostawiona przez męża bierze sprawy w swoje ręce i wreszcie postanawia zawalczyć o siebie.

Niemal każdy dzień Kaliskich Spotkań Teatralnych przynosi potwierdzenie tej myśli. Była „Genialna przyciółka” według Ferrante z Narodowego Starego Teatru w Krakowie, w „Pewnego długiego dnia” z tej samej sceny najmocniej wybrzmiewał dramat granej przez Małgorzatę Zawadzką bohaterki. Opolska „Kotka na gorącym blaszanym dachu” w nieoczekiwanym emocjonalnym świetle stawiała tytułową postać, w „Śmierci komiwojażera” z Teatru Ludowego w Krakowie najdosłowniej z drugiego planu wychodziła Linda Loman, do tej pory zazwyczaj ukrywana za plecami walczącego o siebie i rodzinę męża. Coś się zmieniło, nie dziś i nie wczoraj, i ta zmiana jest już nie do wymazania. Kobiety objaśniają nam świat – w teatrze nie ma co z tym dyskutować.

Robią to jak Agnieszka Przepiórska, do galerii postaci swego teatru jednej aktorki dopisująca Barbarę Sadowską – poetkę, wolnego ducha, matkę Grzegorza Przemyka. Przepiórska grała Sadowską przed laty w scenicznej adaptacji „Żeby nie było śladów” Cezarego Łazarewicza, przygotowanej w warszawskim Teatrze Polonia przez Piotra Ratajczaka. Tamto przedstawienie koncentrowało się jednak na zabójstwie Grzegorza Przemyka i tuszowanym potem śledztwie, matka była jedynie ważnym jego elementem. „W maju się nie umiera” oddaje Barbarze Sadowskiej całą scenę, podąża za nią krok w krok, zbliża się do niej jak najbliżej. Sadowska to w spektaklu Anny Gryszkówny matka wymykająca się wszelkim standardom społecznej poprawności, niezwykła poetka, a przede wszystkim nieskrępowany niczym, prawdziwie wolny duch. Grzegorza kocha ponad życie, ale kocha i życie, swoje życie, a czasem trudno to pogodzić. A potem przeistacza się w matkę bolesną, co opłakuje swoje dziecko niczym w ikonicznej piecie, wreszcie stawia czoło ludziom o miedzianych czołach, co zrobią wszystko, by świat nie poznał strasznej prawdy.

Mówi Agnieszka Przepiórska, że przedstawienie o Sadowskiej jest dla niej szczególne, bo stało się jak modlitwa. Niezwykła aktorka i niezwykły człowiek na scenie, niezwykły człowiek do opowiedzenia. Przepiórska opowiada bowiem Sadowską, oddając jej całą siebie, o sobie zapominając.

W „Melodramacie” Anny Smolar z warszawskiego Teatru Powszechnego każdy i każda jest Kubą i Krystyną, a więc osobą uzależnioną albo tkwiącą we współuzależnieniu. Postaci z „Pętli” Marka Hłaski i jej filmowej adaptacji Wojciecha Jerzego Hasa zyskują w przedstawieniu swe współczesne wcielenia i tutaj również kobiety są na pierwszym planie. Smolar opowiadała wczoraj, że po filmowej „Pętli” wściekła się, zobaczywszy, jak potraktowana została rola Aleksandry Śląskiej, a przez to i sama aktorka. To przedostało się do spektaklu Teatru Powszechnego, ale nie literackie i filmowe odniesienia są w nim najważniejsze. Liczy się przede wszystkim historia o uzależnieniu, a może jeszcze bardziej współuzależnieniu, dotykającym zarówno kobiety, jak i mężczyzn. Ale też ważna jest opowieść o duchowej emancypacji, która powinna wreszcie dotknąć wszystkich i do której wszyscy nareszcie powinni dojrzeć.

Cóż z tego jednak, skoro w „Melodramacie” najmocniejszy wydaje mi się głos kobiet, aktorska obecność Anny Ilczuk i Karoliny Adamczyk, wreszcie ostatnia sekwencja z litanią lęków, ale i nadzieją na ich przełamanie. To mocna, choć mówiona niemal szeptem scena. A nie od wczoraj wiadomo, że w teatrze szept zwykle bardziej donośny jest od krzyku.

Krytyk teatralny, dziennikarz, publicysta, selekcjoner festiwali teatralnych, wykładowca.

Media społecznościowe

Projekt i realizacja strony www Sitte.pl

Image