Jack, którego poznałem
Teatr otwartych drzwi – notatka piąta
Rzecz jest niepozorna – ledwie godzina, na scenie jeden aktor, w tle kilka slajdów, skromna, choć sugestywna oprawa świetlna i muzyczna. Niewiele, bardzo niewiele. A jednak „Jeden z dwojga” Jacka Huntera to kolejny na katowickim Festiwalu Open The Door seans nie do zapomnienia. Ujmujący skromnością, bezpretensjonalnością niemalże stand up, a jednocześnie radykalny gest, kiedy artysta niepełnosprawny staje przed nami, aby podzielić się swoim doświadczeniem, takim, jakie jest. Nie ukrywa się za postacią sceniczną, bo mówi w pierwszej osobie. I zamaszystym ruchem, z nieśmiałym uśmiechem miażdży wszystkie bariery.
To przedstawienie łatwo było w programie Open The Door przeoczyć. Sobotni wieczór, Katowice szykują się do kolejnej imprezy, spektakl maleńki, dlatego grany na małej Scenie w Malarni, gdzie byłem – przyznam – po raz pierwszy. I cóż, nie słyszałem wcześniej o Jacku Hunterze, choć przecież ma za sobą występy na Fringe w Edynburgu, ani o reżyserze Ianie Douglasie. Niezapisana zatem karta, mogło się zdarzyć wszystko albo nie zdarzyć nic. Zdarzył się wieczór, który naprawdę zmienia rzeczywistość, na nowo mebluje głowy, każe inaczej spojrzeć na społeczne stereotypy i dostrzec z pełną ostrością, że do tej pory byliśmy ich niewolnikami. Wspaniałe, w jakimś sensie katartyczne przeżycie.
Jack wchodzi na scenę w jasnych dżinsach i t-shircie, staje przed mikrofonem, szeroko się uśmiecha, za chwilę zacznie swój monolog, lekko prowokując publiczność, ale nie oczekując szczególnych interakcji. Opowiada o sobie i o swojej siostrze. Na jego zdjęciu w fazie prenatalnej w mózgu dostrzeżono złowrogi pęcherzyk powietrza, u jego siostry nie zanotowano niczego niepokojącego. Oboje urodzili się z porażeniem mózgowym, tyle że siostrę zdiagnozowano później, były z tym poważne kłopoty. Jack dotknięty jest niepełnosprawnością w niewielkim stopniu, jego siostra porusza się na wózku. Ich życie nie jest łatwe, ale nawzajem dają sobie siłę. A Jack Hunter daje ją także nam. I za to chce mu przede wszystkim podziękować.
Z początku nie zorientowałem się, że to historia o nim samym, że bardziej autobiograficznej opowieści w teatrze stworzyć się chyba nie da. Bo jakoś nie zauważyłem, jak młody aktor ze Szkocji wchodzi na scenę, z kulis do mikrofonu miał blisko, a potem już skupiłem się na jego słowach, na tonie głosu i na poczuciu humoru, które rozbraja największe dramaty, ale w żadnym, absolutnie w żadnym punkcie ich nie unieważnia, nie próbuje przechodzić nad nimi do porządku dziennego. Mogło być tak, iż o chłopaku ze spektaklu „Jeden z dwojga” opowiada aktor i przedstawia nam jego losy. I tak jest, bo przecież Jack Hunter to jest aktor, świetny aktor, obdarzony darem skupiania na sobie całej uwagi widowni. Tyle że ów pełen siły aktor nie ma w zanadrzu fikcyjnego bohatera scenicznego ani jakiejkolwiek innej podpórki. Gra siebie, a jednocześnie jest sobą, siebie nam opowiada. Tekstem przez siebie samego napisanym, skończoną, zaprogramowaną i od początku do końca przeprowadzoną rolą. Może tu i ówdzie znajdzie się improwizowany ad hoc fragment, tym bardziej, iż Jack błyskawicznie reaguje i odpowiada na energię publiczności. Ale „Jeden z dwojga” to gotowa sceniczna partytura, umiejętnie skomponowany tekst i w każdym calu opracowana rola właśnie. Rola, która jest życiem.
Pokazał mi Jack w inteligentnej grze z popkulturową mitologią, że w poczet dotkniętych niepełnosprawnością wpisać można chociażby Dartha Vadera z „Gwiezdnych Wojen”. A skoro to zrobił, dodałbym jeszcze kilka emblematycznych postaci z uniwersum superbohaterów. Zabawne to rzecz jasna, szczególnie w interpretacji Huntera, jednak prowadzi do znacznie poważniejszych, nieszczególnie może odkrywczych, a jednak powszechnie zapominanych wniosków. To społeczeństwo czyni niepełnosprawnych niepełnosprawnymi, stygmatyzując ich i wyrzucając poza nawias. To do nas należy dostrzeżenie ich i rozmowa na zwyczajnych zasadach. Podkreślam jeszcze raz - oglądając „Jednego z dwojga” najpierw nie wiedziałem, a potem nie pamiętałem, że Jack Hunter dotknięty jest niepełnosprawnością. Po prostu – nie miało to najmniejszego znaczenia. Było mi dobrze w jego towarzystwie, jak człowiekowi z drugim człowiekiem. Tyle. Aż tyle.
W „Jednym z dwojga” nie ma nawet śladu emocjonalnego szantażu. Nikt nie wymusza naszego współczucia, nikt nie uderza w patetyczne tony. To oczywiste, że przedstawienie jest zapisem walki Jacka i jego siostry z systemem, że ukazuje, z jakimi barierami muszą mierzyć się osoby z niepełnosprawnością, ale staje przed nami człowiek wolny, dumny i ośmielę się powiedzieć, że szczęśliwy.
Gdyby ktoś zapytał mnie, czym jest i do czego dąży katowicki festiwal Open The Door, nie odpowiedziałbym ani słowem, tylko kazał mu obejrzeć „Jednego z dwojga”. I poznać Jacka, którego ja na moje szczęście już poznałem.