Idziemy po was
Teatr otwartych drzwi – notatka szósta
To był wspaniały finał znakomitego festiwalu. Katowicki Open The Door zakończył pokaz „Hamleta” z Teatro La Plaza w Limie. Odwołując się do nazwy całego przeglądu, peruwiańscy artyści z zespołem Downa drzwi nie otworzyli, oni je wyłamali potężnym kopniakiem razem z futryną. W ich przedstawieniu dramat Szekspira łączy się z ostrym krzykiem aktorek i aktorów, którzy nie proszą, a żądają, byśmy ich wreszcie dostrzegli. Idą po swoje, pokazując nam środkowy palec, ale w finale budują wspólnotę życia, zapraszając nas do wielkiej fiesty. Niezapomniane, najgłębiej dotkliwe doświadczenie.
Opowiadała mi Dagmara Gumkowska, kuratorka katowickiego festiwalu, że „Hamleta” z Teatro La Plaza zobaczyła w Peru tuż przed pandemią i od tej pory marzyła, żeby to przedstawienie sprowadzić do Polski. Mówił mi szef krakowskiej Łaźni Nowej Bartosz Szydłowski, że obejrzał tę inscenizację w Chile i od tamtej chwili rekomendował każdemu kogo spotkał jako wydarzenie o unikalnej randze. Triumf spektaklu w Katowicach rozpoczyna serię polskich występów zespołu z Limy. „Hamlet” zostanie zagrany w poznańskim Centrum Kultury Zamek, a potem w Łaźni Nowej. W sierpniu natomiast pojawi się w nurcie głównym gdańskiego Festiwalu Szekspirowskiego. Nie przegapcie, bo to jest wieczór, co ma siłę zmieniania świadomości.
To nie jest tak, że peruwiańskie przedstawienie odbiera się w innych kategoriach, z zastosowaniem taryfy ulgowej, bo na scenie występują ludzie niepełnosprawni, więc z definicji należy im się współczucie i bezkrytyczny aplauz. Wyreżyserowany przez Chelę De Ferrari „Hamlet” takim podejściem się brzydzi. To przemyślana, domknięta interpretacja najważniejszego dramatu Szekspira, skoncentrowana na najważniejszym pytaniu legendarnego tekstu. „Być albo nie być” powraca w inscenizacji wielokrotnie, bo wielu jest w Teatro La Plaza Hamletów, aktorzy wymieniają się rolami, budując Hamleta portret wielokrotny, każdy daje mu coś od siebie – coś prywatnego, powiązanego z własną energią albo intencją, z jaką wychodzi na scenę. Przy tym owo pytanie w tym samym, a nawet większym stopniu co do bohatera odnosi się do każdego i każdej z zespołu. Być albo nie być – powtarzają zatem, odpowiadając niemal od razu samą tylko, czysto ludzką obecnością w spektaklu. Ten „Hamlet” jest ich głośną, bezczelną, zuchwałą w niezwykłej odwadze deklaracją. Być, ale po swojemu, na własnych warunkach, nie obawiając się stygmatu kalectwa. Wymienię wszystkich po kolei: Octavio Bernaza, Jaime Cruz, Lucas Demarchi, Manuel Garcia, Diana Guitierrez, Cristina Leon Barandiaran, Ximena Rodriguez, Alvaro Toledo – każde z osobna i wszyscy razem jako ansambl idą po swoje, by wykrzyczeć siebie.
Nie wypowiedzieć, ale właśnie wykrzyczeć. Choć peruwiański spektakl operuje tonacjami od piano do forte, chociaż nie stroni od emocji również tych najbardziej subtelnych, gdy trzeba przechodzi do ostrych narzędzi. W kluczowej sekwencji aktorki i aktorzy idą ławą wprost na publiczność i wyglądają, jakby nie zamierzali się zatrzymać. W ostatniej chwili stają na krawędzi i wyciągają ku nam dłonie z wyprostowanym środkowym palcem. Otrzymujemy od nich celny cios. Widowisko oferuje chwile uniesień, ale wytrąca z błogiego samopoczucia i nie pozwala na łatwe usprawiedliwienia. Dobrze, to oni są inni. A może my? A może ogólnie przyjęte normy trzeba nareszcie uznać za przeżytek i skończyć wreszcie ze zbyt wysoką samooceną? Kiedy się patrzy na niezwykły zespół „Hamleta” z Limy, do głowy przychodzą właśnie takie myśli wraz z zazdrością, że im tam na scenie nie brakuje brawury i odwagi, z którą my na widowni wielokrotnie miewamy kłopoty. I oni mogą cieszyć się bezbrzeżną wewnętrzną wolnością, mimo że ograniczeni własnymi niemożnościami, zdają się nie mieć żadnych ograniczeń.
Ostatnia scena, poprzedzającą wspólną z publicznością fiestę, jest wykrzyczeniem własnej inności. Chela De Ferrari znajduje dla niej fenomenalny sceniczny znak, każąc jednej z aktorek założyć koronę, tylko że w drugą stronę. Tyle wystarczy i działa mocniej niż ciągi słów. Podobnie jak wspaniały, niemy obraz spływającej z góry na Ofelię sukni – takich rozwiązań jest zresztą znacznie więcej, wymieniam tylko najbardziej spektakularne.
Historia duńskiego księcia miesza się w tym seansie z przypominaniem fragmentów prób, przywołaniem najważniejszych padających tam zdań. W ten sposób „Hamlet” z Peru staje się mimowolnie opowieścią o teatrze, jego sile i słabości, a także historią każdego/ każdej na scenie. Aktorzy z Teatro La Plaza są jak czułe instrumenty, odkrywające emocje partnerów i nas, na widowni. Gdy trzeba jednak, przejmują dla siebie całą przestrzeń, no i panują nad nią niemal bez wysiłku.
Najważniejsze jednak, że to kolejne na Open The Door wydarzenie pozbawione nawet krztyny emocjonalnego szantażu. Nikt nie próbuje epatować własną słabością, nikt nie liczy na czyjeś współczucie i nie zamierza do niego namawiać. Ani przez moment nie miałem myśli dość częstej w podobnych przypadkach, że oto ktoś wykorzystał sytuację, użył ludzi z zespołem Downa, by osiągnąć zamierzony cel, wywołać łzy, wymusić wzruszenie. Ono przychodzi samo, nawet nie zauważam, kiedy łzy napływają mi do oczu, ale nikt za tym nie stał, poza wspaniałym zespołem oczywiście.
„Hamlet” z Peru zakończył tegoroczny festiwal Open The Door. Był znakomity i w historii imprezy przełomowy. Miał fantastyczny program, dość powiedzieć, iż naliczyłem aż cztery przedstawienia wybitne – czytelnicy bloga szybko odkryją, które mam na myśli. Ważniejsze jednak, iż Open The Door na dobre wyszedł z niszy i nie mówi już wyłącznie o niepełnosprawnościach. W zamian proponuje fascynujący wielogłos o wykluczeniu, ostrą analizę jego mechanizmów na tle dzisiejszych zdarzeń. I czyni to spektaklami, jakich nie powstydziłaby się żadna impreza nie tylko w kraju, z publicznością, która nie wybiera, a gdy tylko może chodzi na wszystko.
Wróciłem z Open The Door i czuję, jakbym się od niego uzależnił. Dziś o 19 chciałem iść do Teatru Śląskiego. I czegoś bardzo, ale to bardzo mi brakowało.