Varia
Intymność

65. Kaliskie Spotkania Teatralne – dzień drugi
Już na starcie Festiwalu Sztuki Aktorskiej mogliśmy wybrać się na przeciwległe teatralne bieguny, z zaskoczeniem przekonując się, że mają ze sobą całkiem sporo punktów wspólnych. Maleńkie hotelowe „Godej do mie” z Teatru Śląskiego w Katowicach ze wspaniałymi rolami Agnieszki Radzikowskiej i Dariusza Chojnackiego z „Polowaniem na osy” z warszawskiego Teatru Studio łączy odkrycie siły szlachetnego współgrania, wyczulenia na partnera oraz zwyczajnej, a jednak szczególnie wymagającej uważności na świat i wobec drugiego człowieka. Spektakle Roberta Talarczyka i Natalii Korczakowskiej z impetem zainaugurowały KST, ukazując aktorstwo barwne, czasem efektowne, częściej wyciszone.
„Godej do mie” grają w Katowicach w jednym z tamtejszych luksusowych hoteli. W Warszawie oglądałem je po raz pierwszy na dwudziestym piętrze innego prestiżowego hotelu w apartamencie zwanym prezydenckim, za oknem widząc światła wieczornego miasta. Zdarzenie łączy w sobie teatralne przeżycie z obietnicą uczestnictwa w wieczorze można rzec ekskluzywnym. Najpierw przedstawienie w jednym z najlepszych apartamentów, dla garstki widzów, których liczba nie przekracza trzydziestki. Po nim kolacja ze śląskimi specjalnościami, a przy niej możliwość rozmowy z Agnieszką Radzikowską i Dariuszem Chojnackim, gdzie można zderzyć świat teatru z tym, co prawdziwe, wzięte wprost z życia. Dobrze, że mogła doświadczyć go także kaliska publiczność.
Bliskie spotkanie – najpierw siadamy pod ścianami hotelowego apartamentu, tuż obok pary wykonawców, mamy ich bliżej niż na wyciągnięcie ręki. Jesteśmy w teatrze, gdzie manifestacyjnie burzy się czwartą ścianę, ale pozostajemy w swoich rolach. Oglądamy spektakl, możliwy w zainscenizowanym wnętrzu całkiem gdzie indziej, choćby na jakiejś bardzo kameralnej scenie, tyle że tam znaczyłby całkiem co innego. Dlatego decyzja reżysera Roberta Talarczyka nie opiera się na marketingowym chwycie, choć oczywiście hotelowa lokalizacja przydaje zdarzeniu atrakcyjności. W takich warunkach, pozbawieni bezpiecznego dystansu wobec Agnieszki i Darka (nieprzypadkowo jak sądzę postaci noszą prawdziwe imiona aktorskiej pary), wkraczamy w ich życie, bez szansy na ucieczkę. Rzecz jasna, gra dzieje się między nimi, ale chwilami ulega zawieszeniu i wtedy Radzikowska z Chojnackim nawiązują kontakt z widzami. Skoro to rzecz także o Śląsku, pytają o miejsce pochodzenia i o to, jak definiujemy Ślązaka. Skoro mówi się, czym jest rodzicielstwo, zachęcają opowiedzenia o własnych dzieciach, by dzielić się refleksami z własnych doświadczeń.
To działa, choć i bez owych interakcji seans „Godej do mie” pozostałby przejmujący. Robert Talarczyk, szef Teatru Śląskiego, zazwyczaj reżyser, czasem aktor, napisał nowe „Sceny z życia małżeńskiego”, wrzucając nas w tygiel wzajemnych oskarżeń, w piekło końca miłości, ale na koniec zostawił nadzieję na nowe otwarcie. Nie ma mowy o spoilerze, bo sprawa staje się jasna w pierwszych minutach spektaklu, ale Dariusz i Agnieszka dzień w dzień od trzystu sześćdziesięciu czterech dni przeżywają ten sam dzień. On ma za chwilę spotkanie z klientem, ona sesję z pacjentką, a trzeba przecież „ogarnąć” małego Krzysia. Więc najpierw kłótnia o kretyński drobiazg, a potem bieg Agnieszki z dzieckiem do samochodu. Wszystko na szybko, bo to tylko trzy ulice. Tyle wystarczy do tragedii, która nie kończy się nagle, ale niszczy Agę i Darka chwila po chwili, nie daje zaczerpnąć oddechu. Próbują radzić sobie z nią, co rusz wpadając w pułapkę wzajemnej agresji, rozgrzebywania przeszłości, mniejszych i większych kłamstw, aby na nowo określić wzajemny układ sił.
Agnieszka Radzikowska i Dariusz Chojnacki są w tym maleńkim seansie czasami wobec siebie okrutni tak, że chciałoby się wejść pomiędzy i przerwać wzajemny klincz. Za chwilę jednak odsłaniają się jeszcze mocniej i stają wobec nas bezradni, po ludzku biedni, godni współczucia. Ich ról w „Godej do mnie” nie sposób – myślę – rozdzielić, nie da się patrzeć na Radzikowską bez Chojnackiego, na Chojnackiego bez Radzikowskiej. A przy tym nikt o owo współczucie nie prosi, choć temat wydaje się ku temu skłaniać – nie ma grania na sentymentach.
„Godej do mie” to oprócz małżeńskiej psychodramy także opowieść o śląskości. Po części grana po śląsku, bo we własnym języku więcej i bardziej wprost można mówić, choć śląska godka bywa niesionym od dzieciństwa brzemieniem. Aktorska para z katowickiego teatru czyni z niej osobny instrument ekspresji. Tego się nie da opowiedzieć, trzeba koniecznie to usłyszeć.
O „Polowaniu na osy”, wyreżyserowanym przez Natalię Korczakowską w warszawskim Teatrze Studio, pisałem szeroko niedługo po premierze. Kaliski pokaz opartego na wstrząsającym reportażu Wojciecha Tochmana przedstawienia pokazał, że historia skazanej na dożywocie Moniki Osińskiej rezonuje mocno z każdą publicznością. Wydało mi się również, że przeniesienie na scenę Teatru Bogusławskiego zmusiło twórców do zacieśnienia przestrzeni, w związku z tym niektóre sekwencje rozgrywają się , by tak rzec, w bliższym planie. Być może w Studio inscenizacja Korczakowskiej zyskuje większy rozmach, bardziej spektakularne robi wrażenie, jednak spektakl w Kaliszu idealnie współgrał z tym, co na tym właśnie festiwalu najważniejsze. Kierował światła na aktorki i aktorów, kazał skupić na nich całą uwagę. I dostrzec, że w widowisku imponującej skali ocalają dla swoich postaci odłamki intymności. Tak jest w więziennych relacjach Osy, granej przez Wiktorię Kruszczyńską, która daje się swej bohaterce pancerz ostrości, by ukrywał bezbronność przed światem i przed własnym czynem. Mocniej wybrzmiewa szept Mai Pankiewicz, pojawiającej się tym razem w trzech rolach i co najmniej trzech emocjonalnych odcieniach. I jeszcze bardziej niż w Warszawie przejęło mnie wczoraj, jak w sedno życiowej postawy wybitnej reporterki Lidii Ostałowskiej trafia Dominika Ostałowska. Daje jej uporczywe stanie po stronie prawdy, dogasającą żarliwość, śmiertelne zmęczenie. Dławi gardło.

Krytyk teatralny, dziennikarz, publicysta, selekcjoner festiwali teatralnych, wykładowca.
Email:
kontakt@jacekwakar.pl