Varia

Dwa teatry

Fot. Przemysław JendroskaFot. Przemysław Jendroska
Notatki przy otwieraniu drzwi – część czwarta

„Byka” Szczepana Twardocha i Roberta Talarczyka widziałem do tej pory trzy razy i za każdym razem bardziej mi się podobało. Utwierdzałem się też w przekonaniu, że nie wyobrażam sobie tego monodramu w innym niż dyrektora katowickiego Teatru Śląskiego wykonaniu. A drugi teatr - to Maja Komorowska. Teatr, w którym ważniejsze jest życie. Na festiwalu OPEN THE DOOR wielka aktorka mówiła o pracy z Jerzy Grotowskim, ale to był dopiero początek.

Niedługo po premierze w warszawskim Teatrze Studio oglądałem „Byka” ze sporą rezerwą. Może dlatego, że ze średnią sympatią patrzyłem wówczas na twórczość autora „Króla”. Tę powieść akurat doceniałem, ale wiele innych utworów Twardocha raczej budziło mój opór. Irytowała mnie też medialna kreacja twórcy. Za pisarza pełną gębą uważałem Tadeusza Konwickiego, więc kiedy ktoś wmawiał mi, że Twardoch to artysta wielki, tylko się uśmiechałem. Ale może powodowała mną zawiść – zwyczajnie zazdrościłem pisarzowi licznych mercedesów…

Żarty żartami, ale z początku miałem „Byka” za kawałek dobrze zrobiony, ale nieszczególnie głęboki. Atak na zachwyconą sobą Warszawkę, odbierany przez nią z niewymownym zachwytem, skonstruowany tak, aby nikt nie mógł oskarżyć autora, że uderza w innych, a siebie oszczędza. Bo wali w liberalne elity, ale też wyprowadza ciosy we własną twarz.

Po kilku miesiącach zobaczyłem „Byka” na Konfrontacjach Teatralnych w Lublinie i zdało mi się, że to już trochę inne przedstawienie. Brutalne wobec świata i bohatera, ale przede wszystkim gorzkie. Brawurowy materiał literacki, w którym jest zarówno erupcja wściekłości niejakiego Roberta Mamoka, jak i nieprzyjemna refleksja nad męskością, co to jedynie stroi się w piórka siły, a w istocie mierzy się z własną bezradnością. Pogadałem też wtedy z Talarczykiem i Twardochem, który ujął mnie dystansem do samego siebie. Ich pracę zobaczyłem wówczas jako wspólną przygodę i nabrałem pewności, iż nie mogłaby się zdarzyć w innej ludzkiej konstelacji. W końcu to Robert Talarczyk otworzył Szczepanowi Twardochowi drzwi na scenę. W prowadzonym przez niego Teatrze Śląskim najpierw Ewelina Marciniak wyreżyserowała „Morfinę”, potem on sam „Pokorę”. W próbach, odbywających się w pandemicznym rygorze, uczestniczył i pisarz, który chyba połknął bakcyla. Do tego stopnia, że zgodził się kilkakrotnie gościnnie wystąpić w spektaklu. „Byk” z kolei jest jego pierwszą rzeczą od początku projektowaną z myślą o scenie.

Gdy miesiąc temu w Kaliszu widziałem „Byka” po raz trzeci, zrozumiałem, że wystarczył niepełny sezon, by Robert Talarczyk odnalazł w postaci Mamoka absolutną aktorską pewność. Dzisiaj na Talarczyka patrzymy jako na dyrektora i reżysera, tymczasem to najpierw aktor, ma w dorobku wiele ról, w Teatrze Rozrywki w Chorzowie grał bardzo dużo, jeszcze jako szef Teatru Polskiego w Bielsku-Bialej występował w tamtejszych produkcjach, nie zapominając oczywiście o reżyseriach, a jeszcze dochodziły role w Teatrze Korez w Katowicach. To wszystko prawda, tyle że ja na przykład Talarczyka na scenie chyba wcześniej nie widziałem. W „Byku” zaś zobaczyłem faceta, który zrósł się ze swą postacią, dał jej skrajne emocje, a wszystko przerodziło się samoistnie w jego aktorski tour de force. Nasycony mocną autoironią, wobec samego siebie bezlitosny. Bowiem Talarczyk ostro ukazuje brutalność Mamoka, jego pełną kompleksów pewność siebie, a przede wszystkim wspomnianą wściekłość. Tekst Twardocha ma momenty, kiedy przeradza się niemal niepohamowany, napędzający się własną siłą bluzg wycelowany w Polskę i jej elity. Najmocniejsze słowa niemalże idealnie siedzą Talarczykowi w ustach, a on – rzecz jasna – nie należy do wykonawców, którzy wstydliwie mamroczą je w kołnierz. „Byk” to jest znakomita, na wskroś skuteczna aktorska robota.

Pojawiały się teorie, że w Robercie Mamoku jest sporo z Kamila Durczoka, że mógłby się w nim przejrzeć niejeden znany z nazwiska celebryta. Twardoch z Talarczykiem od tego rodzaju konkretnych odniesień zawsze się odżegnywali i mieli rację. „Byk” powstał w koprodukcji warszawskiego Studia, wrocławskiego Instytutu Grotowskiego, Fundacji „Wyspiański” Teatru Śląskiego w Katowicach oraz krakowskiej Łaźni Nowej i wszędzie tam regularnie jest grany. Efekt jest taki, że na czerwiec zaplanowano spektakle numer osiemdziesiąt osiem i osiemdziesiąt dziewięć, mamy więc przebój, jak się patrzy. Dziś zręczny tekst Twardocha ukazuje swą podszewkę, w której kryje się śląskość – jego, Talarczyka i Roberta Mamoka. Śląskość jako dziedzictwo, cecha tożsamości i barwa charakteru, ale i powód wykluczenia. Mamok wyrzuca z siebie swą historię w mieszkaniu ōpy Paulka, który leży w łóżku pomiędzy życiem a śmiercią (co jest sprawą teatralnej umowy). Mierzy się z własnymi upiorami, ale wyziera z niego duma, że doszedł tam, gdzie doszedł. Upadek jest bolesny, ale przynajmniej spada z wysokiego konia. Również poczucie pełnej złości satysfakcji potrafi Talarczyk zagrać przeszywająco. Efekt jest taki, że absolutnie nie wyobrażam sobie „Byka” w innym niż jego wykonaniu.

Drugi teatr, którego ślad zapisuję dziś w „Notatkach przy otwieraniu drzwi”, wiąże się z panelem o tym, kim jest lider zespołu, a czym teatralny kolektyw, co odnosiło się do Jerzego Grotowskiego i pytania o żywotność jego myśli dzisiaj. Bardzo ciekawą dyskusję moderował szef Instytutu Grotowskiego Jarosław Fret, wzięli w niej udział  Magda Szpecht, Ada Tobisz, Michał Zadara, ale najważniejsza była Maja Komorowska. Napisałem teatr, ale to niewłaściwe słowo, bo wobec Mai Komorowskiej trzeba mówić o intensywnej obecności, nasyconej mądrością, empatią i zwykłym, choć niezwykłym ludzkim dobrem. Wielka aktorka u boku Grotowskiego zaczynała, przeszła do tak zwanego normalnego teatru, ale – jak sama mówi – Boss naznaczył ją na całe życie. Nauczył, że wszystko zaczyna się od gotowego na wyzwania ciała, konieczna jest ciągła uważność i otwartość na wszelkie pytania. Słuchałem wypowiadanych w Katowicach słów Mai Komorowskiej, pamiętając, że swojego czasu i mnie w dużej rozmowie o Grotowskim opowiadała, a Jej myśli są zawsze nie do zapomnienia. Tym bardziej, że za każdym razem rodzi się z nich życiowe credo Artystki, najlepiej ujęte w napisanej wspólnie z Barbarą Osterloff książce „Pejzaż”. Komorowska mówi tam – i padło to na festiwalu OPEN THE DOOR – o dopełnianiu braku jako powodzie tworzenia. Słuchając i oglądając zapis panelu, zazdrościłem wszystkim, którzy się w Katowicach z Komorowską spotkali. Wielka aktorka jest najszczerzej skromna, ale mam wrażenie, że w takich razach szczodrze nas sobą obdarowuje. Na życie, tak po prostu. Bo jest, jaka jest.

Krytyk teatralny, dziennikarz, publicysta, selekcjoner festiwali teatralnych, wykładowca.

Media społecznościowe

Projekt i realizacja strony www Sitte.pl

Image