Dlaczego nie mogę jak pies?
Notatki przy otwieraniu drzwi – część druga
„Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję” Mateusza Pakuły kontynuuje swoją ogólnopolską trasę na katowickim OPEN THE DOOR, potwierdzając, że to najważniejsza premiera obecnego roku i mijającego sezonu. Po prezentacji na festiwalu poświęconym wykluczeniom i wykluczanym na pierwszy plan wysuwa się - po raz pierwszy tak mocno obecny na polskiej scenie - temat eutanazji, przywołany przez reżysera i autora już w tytule książki i wstrząsającego przedstawienia.
To jednak drobny kłopot - pisać o tym samym spektaklu po raz trzeci. Niespełna miesiąc temu po prezentacji podczas Kaliskich Spotkań Teatralnych zwracałem uwagę na zmiany, jakie w przedstawieniu Mateusza Pakuły zaszły od styczniowej premiery najpierw w krakowskiej Łaźni Nowej, a chwilę później w Teatrze Żeromskiego w Kielcach. Na to, że jakoś niezauważalnie, a przy tym wręcz idealnie posklejały się w spektaklu warstwy, z którymi na początku miałem drobny problem. Humor niesiony przez liczne aktorskie transformacje Szymona Mysłakowskiego nie tyle się przytępił, ile nabrał nowej głębi i innego znaczenia. Stał się prawdziwym wentylem bezpieczeństwa, byśmy mogli wytrzymać ów pisany po fakcie przez jego syna dziennik umierania Marka Pakuły, relację, w której niemalże nic nie zostaje nam oszczędzone. W żadnym razie jednak nie wynika to z chęci epatowania bezbrzeżnym, niewytłumaczalnym cierpieniem, zmieniającym człowieka w sam ból nie do zniesienia, ile z próby pożegnania najbliższego, podsumowania nie tyle swego życia z nim, ile tego, co po nim zostaje. „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję” to – nie mam najmniejszych wątpliwości – teatr zrodzony z miłości. Z potrzeby pożegnania Ojca i z nim związanej części swego życia, a może również z konieczności zamknięcia w sobie samym etapu, gdy Mateusz Pakuła i jego brat Marcin, na żywo budujący warstwę dźwiękową seansu, byli synami swego Ojca. Niektórzy już to przeszli, innych, choćby mnie, gdzieś i kiedyś to czeka, choć oczywiście nie chcę o tym myśleć.
Spektakl Pakuły, jak każde wybitne dzieło sztuki, jest o wszystkim. O śmierci i umieraniu, o miłości i wściekłości na świat, o podziałach wśród najbliższych zasiadających przy tym samym stole, o Polsce, co jest jaka jest i nie chce i nie będzie inna. O rodzinie, od której czasem chciałoby się uciec, ale koniec końców przyciąga nas do niej jakaś siła nie do przezwyciężenia. Na festiwalu OPEN THE DOOR z otwartą przyłbicą podejmującym temat utrwalania i unieważniania barier, stającym po stronie wykluczanych, a przeciw wykluczeniom, na pierwszy plan wysuwa się jednak najbardziej bezkompromisowy, jaki dotychczas słyszałem z ust polskiego artysty, głos za eutanazją. Mateusz Pakuła mówi wprost, że chce, że żąda, by „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję” stało się początkiem dyskusji o dopuszczalności eutanazji, by wreszcie otworzyło drzwi o uczciwej rozmowy na ten temat. W którymś momencie umierający ojciec zadaje pytanie, które wciąż pali mnie żywym ogniem: „Dlaczego nie mogę jak pies?”. Umierające zwierzę kończy cierpienie, on skazany jest na długie konanie. I jeszcze jedno. W ostatniej scenie „Procesu” Kafki zabójcy wbijają K. nóż w serce, jego oczy zachodzą mgłą, a on czuje, że zdycha „jak pies”, a jego wstyd będzie dalej trwał. Wiem, że to nadużycie, bo nie mogę wchodzić w duszę odchodzącego, ale czuję, że na śmierć zamieniłby się z Josefem K.
Przeszywająca jest zatem niezgoda na taki porządek spraw, wpisana w książkę „Jak nie zabiłem swego ojca i w przedstawienie” i dające jej nową perspektywę odczuwania przedstawienie. Krzyk Andrzeja Platy, mówiącego głosem Mateusza Pakuły, przeciw polskiemu kościółkowemu ludkowi, karmiącemu się dobrym samopoczuciem, przeciw kościelnym hierarchom, mającym za nic ludzkie uczucia, cierpienie i ból, ale z pewnością Piłata niewzruszonym w swych wyrokach, wybrzmiewa z olbrzymią siłą. Spektakl pulsuje najszczerszym wkurwem i to również jest w nim uwalniające. Nie tyle artystyczny, ile najbardziej ludzki bunt Mateusza Pakuły, wykrzyczany bez dbania o decorum nie tylko w jego imieniu, przynosi ukojenie.