Varia

Bez wstydu

Fot. Natalia KabanowFot. Natalia Kabanow
Na marginesie spektaklu „Dziewczyna, która podeptała chleb” w reżyserii Mariusza Grzegorzka w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku

Zbudowany z odłamków, błysków i migawek moralitet, w którym Andersen spotyka się z Tarkowskim, a krindż rodem z TikToka z pieśnią Wacława z Szamotuł, uważam za najbardziej osobiste przedstawienie Mariusza Grzegorzka. Poraniony niesprawiedliwymi oskarżeniami reżyser powraca w świetnej formie w autorskim na wskroś widowisku zbudowanym w myśl zasady „100 procent Grzegorzka w Grzegorzku”. Wzmocniony zespołem Wybrzeża staje po stronie dobra, odrzucając kompromisy. „Dziewczyna, która podeptała chleb” to jego „tak chcę tak” i róbcie z tym, co chcecie.

Nie ma co ukrywać – czekałem na Mariusza Grzegorzka, bo niewielu artystów jest mi podobnie bliskich. Co najmniej kilka jego przedstawień chwytałem w locie, już w trakcie oglądania więzły mi w gardle. Pamiętam siłę wrażenia po „Lwie na ulicy”, potem pisałem, że to ja jestem mordercą z tej opowieści, bo moc teatru sprawia, że wszyscy nim jesteśmy. „Blask życia”, przydymiony i zbrukany złem, był opowieścią o urodzonych mordercach, szukających ucieczki z opresji takiego życia. Małgorzata Buczkowska i Ireneusz Czop mieli w sobie dzikość i czułość, można ich było przenieść na plan amerykańskiego filmu, do Tarantino albo Stone’a. Zdarzyło mi się z całą trójką prowadzić kiedyś spotkanie i nie zapomnę, jak Czop z Buczkowską śmiali się delikatnie z szamańskich uniesień Grzegorzka, ale nie było w tym krztyny szyderstwa, a tylko absolutna akceptacja, bo ten typ już tak ma i właśnie to umożliwia tworzenie czegoś więcej niż zwykłe, zamknięte w rygorze poprawności role. Taka była tytułowa kreacja Czopa w Szekspirowskim „Makbecie”, na zatracenie grał Maciej Musiałowski w dyplomowym spektaklu „Diabeł, który…” według sztuki Johna Osborne’a. Na swoim szlaku spotykam zresztą raz po raz dawne studentki i studentów byłego rektora łódzkiej Filmówki i zawsze mówią o nim, jak najlepiej. Nawiasem mówiąc, bodaj dwa razy w okresie dwóch kadencji Grzegorzka byłem jurorem Festiwalu Szkół Teatralnych i na własne oczy widziałem, jak przyjmuje go uczelniana społeczność – nie jak jednego z wielu szanowanych profesorów, ale niczym guru, za którym warto iść w ogień. W gdańskiej „Dziewczynie, która podeptała chleb” gra zresztą kilkoro wychowanków twórcy i nie mam wątpliwości, że z radością i zaufaniem wchodzą w jego całkiem osobny przecież świat. Tak widzę Mariusza Grzegorzka, to o nim wiem ponad wszelką wątpliwość. I także dlatego jest artystą wyjątkowym.

Mam pod powiekami sceny z niejednej jego inscenizacji, chociaż minęły lata dokładnie przypominam sobie zachwyt spektaklem „Posprzątane”, fragmenty „Habitat” i z mnóstwa innych seansów albo już z całkiem zamierzchłej przeszłości wielkie role Janusza Gajosa i Władysława Kowalskiego w „Simpatico” w warszawskim Teatrze Powszechnym. Domem Grzegorzka był jednak zawsze łódzki Teatr Jaracza, dzielił go między innymi z Agatą Dudą-Gracz, Małgorzatą Bogajewską, Waldemarem Zawodzińskim, Zbigniewem Brzozą, a przede wszystkim z fantastycznym zespołem aktorskim. Dziś tamtego Teatru Jaracza już nie ma, trudno orzec, czy w ogóle jest, choć oczywiście przykra ta konstatacja nie obciąża aktorek i aktorów z dawnego ansamblu Jaracza, co próbują jakoś przetrwać. A nieskory raczej do dalszych zawodowych podróży twórca musi szukać innych miejsc. Stąd praca w gdańskim Teatrze Wybrzeże, obok chociażby Jana Klaty, Marcina Wierzchowskiego, Leny Frankiewicz, Michała Siegoczyńskiego, Pawła Aignera, wreszcie samego dyrektora Adama Orzechowskiego, nieustannie dbającego, by jego ludzie spotykali się z artystami o różnych stylach, temperamentach i sposobach pracy, a także najzwyczajniej w świecie gustach. Jeśli pisałem to już kiedyś, to przepraszam – mam pewność, iż Orzechowski idzie drogą Zygmunta Hübnera, a to najlepsze co może zrobić. Reżyseruje w Wybrzeżu przedstawienia, ale reżyseruje też cały teatr. I nie ogląda się na innych, zresztą niewielką ma na tym polu konkurencję.
Ostatnie przedstawienia Grzegorzka – dyplomowe wspaniałe „Pomysłowe mebelki z gąbki” oraz „Nie jedz tego, to jest na święta”, a także ostatni tytuł zrealizowany w łódzkim Jaraczu „Dzieci widzą duchy” – zbudowane są na podobnej kolażowej zasadzie. Reżyser łączy więc wszystko ze wszystkim, żongluje konwencjami i nastrojami, im bardziej coś wydaje się odległe, tym bardziej kusi go, by to coś ze sobą zestawić. Grzegorzek jasno mówi, że na tym etapie swojej drogi nie jest w stanie odnaleźć się w domkniętej formule gotowego dramatu,  może zanurzać się wyłącznie w formach otwartych. W „Pomysłowych mebelkach…” przyniosło to efekt rewelacyjny, w kolejnych próbach frapujący, choć pozbawiony już świeżości pierwszego razu.

W „Dziewczynie, która podeptała chleb” artyście udaje się odnowić wypróbowany patent, nie dlatego jednak, że przedstawienie otwiera w jego twórczości nowe horyzonty. Gdy idzie o konstrukcję, seans powtarza wypróbowany koncept mieszania scen, migawek i etiud o zróżnicowanej temperaturze emocji. Nić fabularną dyktuje okrutna baśń Hansa Christiana Andersena, zabarwiona pstrokatym kolorem współczesności. Inger (Karolina Kowalska), owa zła dziewczynka, na Scenie Malarnia Teatru Wybrzeże staje się internetową influencerką, gwiazdką TikToka, ze swadą nagrywającą filmiki z przepisami na gładką skórę. W świetnej kreacji, kolejnej w krótkim czasie w Wybrzeżu (kamieniem milowym w jej karierze jest wstrząsająca piękna Zośka ze spektaklu Marcina Wierzchowskiego), młoda aktorka daje studium przedwcześnie dojrzewającej kobiety – dziecka, zachwyconej swoimi butkami, ale wstydzącej się własnej matki. Zło Inger jest podświadome i podskórne, ale przez to wcale nie mniej dotkliwe. Tym bardziej, że Kowalska ma jeszcze tego wieczoru epizod brutalnej producentki telewizyjnego show, poniewierającej naiwnego chłopaka, co próbuje zrobić karierę jako kucharz „babeczki z kubeczka” (mocny, inny niż dotychczas Marcin Miodek). Intensywna obecność Kowalskiej dyktuje podstawowy temat przedstawienia – walkę dobra ze złem w każdej postaci, włącznie z tym nieuświadomionym albo w świecie tak powszechnym, że uchodzącym już za normę.

„Starotestamentowe Las Vegas” – podsumowywał swą inscenizację reżyser. Świat pokus, tandety, obciachu i krindżu, co tęskni jednak za porządkiem, jasnym obrazem wartości i prostą, może naiwną wiarą, iż mają one jeszcze jakiekolwiek znaczenie. Jak powiedziałem, „Dziewczyna, która podeptała chleb” nie otwiera nowego rozdziału w twórczości Mariusza Grzegorzka, bardziej byłbym skłonny zaryzykować stwierdzenie, że jakiś etap w jego wędrówce zamyka. Jeśli jednak seans w Wybrzeżu działa tak mocno jak działa, wynika to z faktu, że powracający do teatru artysta odsłania się jak nigdy dotąd, odrzuca kompromisy, mówi jasno i nie bawi się w kamuflaże. W jego przedstawieniu cytaty albo inspiracje ze „Zwierciadła” Andrieja Tarkowskiego albo „Niebiańskich żon łąkowych Maryjczyków” Aleksieja Fiedorczenki idą w parze z migawkami żywcem wziętymi z telewizyjnej papki albo kretyńskimi piosenkami, parodiującymi discopolowe melodie. A z drugiej strony mamy czyste piękno „Przypowieści o psie Panajezusowym Burku” z „Chłopów” Władysława Reymonta oraz spokojne gaśnięcie świata w śpiewanej a capella przez zespół kołysance Wacława z Szamotuł „Już się zmierzcha” ze wezwaniem do Boga, by pomógł światu osuwającemu się w noc pozostać po stronie jasności. Niezwykłe jest, iż Grzegorzek i jego zespół wyśpiewują przesłanie inscenizacji słowami poety i kompozytora, który żył pół tysiąca lat temu. Czemu to robi? Bo może, bo chce, bo „Dziewczyna, która podeptała chleb” – mam w tym względzie pewność – powstaje w rzadkim dzisiaj poczuciu wewnętrznej wolności, bez wstydu i ograniczeń, że czegoś nie wolno, bo to obciach, bo nie wypada, bo zbyt dziwnie albo za bardzo wprost.

Gdańskie przedstawienie ma wiele sekwencji wspaniałych, kilka takich, co nie dorównują najlepszym swą siłą, ale to „Tak chcę tak” tym razem nie Molly Bloom, a Mariusza Grzegorzka. Właśnie z powodu bezprzykładnej szczerości twórcy, który nie cofa się przed żadnym ryzykiem, spektakl zyskuje taką siłę. I dzięki owej prostolinijności można przyjąć obrazy wielogłowych tworów budowanych przez wykonawców na scenie, choć przecież w obiektywnych kategoriach nie byłoby to łatwe. Tyle że „Dziewczyna, która podeptała chleb” każe zapomnieć o obiektywnych kryteriach, unieważnia w jakiś dziwny sposób krytyczne instrumentarium. Rozumiem, że będą tacy, co tę propozycję ze szczętem odrzucą, bo raczej nie ma rozwiązań pośrednich. I nie wydaje mi się, by autor widowiska miał się za to obrażać. Tak musi być, gdy mówi się tak bardzo od siebie i stawia wszystko na jedną kartę.

Najważniejsze jednak, iż Mariusz Grzegorzek wraz z aktorkami i aktorami z Teatru Wybrzeże ostentacyjnie, bezczelnie i – powtórzę – bez wstydu staje po stronie dobra. Nie wiem, jak bardzo poraniły go ostatnie lata, coś wiem, ile kosztowała walka o ocalenie imienia, tymczasem nie znajdziemy tu chęci rewanżu. Grzegorzek pozostał Grzegorzkiem, tylko jakby bardziej. Potrzebował moralitetu, by powiedzieć jasno, że chociaż zło wyłazi wszystkimi szczelinami rzeczywistości, a świat się chwieje, dobro i tak zwycięża. On zaś pozostał po jasnej stronie, bo „tak chcę tak”, tylko tak cokolwiek warto.

Krytyk teatralny, dziennikarz, publicysta, selekcjoner festiwali teatralnych, wykładowca.

Media społecznościowe

Projekt i realizacja strony www Sitte.pl

Image