Varia

Barbie z morałem

Fot. Materiały prasoweFot. Materiały prasowe
Na marginesie filmu „Barbie” w reżyserii Grety Gerwig

Najważniejsze to zachować spokój i wybrać się na „Barbie” bez kosmicznych oczekiwań. Nie spodziewać się arcydzieła, a po Ryanie Goslingu oscarowej roli. Co w niczym nie umniejsza faktu, że to jest bardzo fajny film, konsekwentnie wymyślony i chwilami świetnie przez Gretę Gerwig inscenizowany. Z przyjemnością się go ogląda, tylko niech nikt nie próbuje nikomu wmawiać, iż słuszne i w gruncie rzeczy bardzo konserwatywne przesłanie stanowi Bóg wie jaką rewolucję…

Pierwsze skojarzenie, jakie mam z Gretą Gerwig, to wspaniały szalony bieg przez ulicę Nowego Jorku w rytm piosenki „Modern Love” Davida Bowie w filmie „Frances Ha”, gdzie zagrała tytułową rolę. Fantastyczny i uroczo bezpretensjonalny był to obraz, a młoda aktorka umiała od początku oczarować - naturalnym urokiem, życiowym rozwichrzeniem bohaterki, delikatną ironią. Małe inteligentne kino – tak można było skwitować ten obrazek. Kino, które niczego nie udaje.

Realizował „Frances Ha” Noah Baumbach, a dziś oboje z Gerwig stanowią życiowy i artystyczny duet. I powiem wprost, znając ich dokonania, że wyżej cenię Gretę niż Noaha. O nim mówi się jako o nowej ulepszonej wersji Woody’ego Allena, ale trudno mi znaleźć w jego dorobku choćby jeden tytuł, którym zachwyciłbym się bez reszty. O osławionej „Historii małżeńskiej” i o „Białym szumie” na szczęście już na dobre zapomniałem.

Greta Gerwig to co innego. Nie żebym bez reszty zakochał się w „Lady Bird” albo w „Małych kobietkach”, ale nie sposób było nie docenić jej drogi. W chwili, gdy mogła rozwijać karierę aktorską, co prawda wtłoczona do szufladki z napisem „ filmy umiarkowanie artystyczne”, zdecydowała się reżyserować, i to na własnych warunkach. Dowodem na to skromna, ale ożywczo świeża „Lady Bird”, a także szukające związków ze współczesnością „Małe kobietki” według powieści Louisy May Alcott. Twórczyni nie skończyła jeszcze czterdziestu lat, a nie sposób zapomnieć o niej, wymieniając najciekawsze osobowości amerykańskiego kina. I bardzo miłe jest, że osiągnęła tę pozycję, nikomu nie schlebiając, nie idąc na spektakularne kompromisy. Jakoś nie wyobrażam sobie Gerwig za sterami produkcji Marvela, choć „Barbie” oznacza akcesdo głównego nurtu. Tyle że reżyserka robi ten krok tak, jak chce. I udowadnia, że inteligencja nie jest cechą, z którą dziś trzeba wstydliwie się ukrywać.

Napisano o „Barbie” już dużo, mnożąc komplementy, przebąkując, że to dzieło bez mała przełomowe. Czytałem i nie wiedziałem, co o tym myśleć. Stary już jestem, nie pamiętam nawet, czy siostra miała taką lalkę, ale niewiele mnie to obchodziło. Kreskówki z Barbie też nie stały moim udziałem, więc do filmu podchodziłem z dużą dozą niepewności. Chociaż, przyznaję, hasła mówiące, że to rzecz zarówno dla tych, co Barbie kochają, jak i tych, co jej nienawidzą, uznałem za intrygujące. Tyle że wciąż nie wiedziałem, co z tego miałoby dla mnie wynikać.

Już wiem. „Barbie” to bardzo fajny film, a Greta Gerwig to inteligentna reżyserka. Dobry jest prolog, w którym gigantyczna Barbie unicestwia rękami małych dziewczynek wszystkie lalkowe bobasy i obejmuje niepodzielne rządy. Znakomicie scenograficznie odmalowano Barbieland, pełen różu, domków bez ścian i pryszniców, z których nie leci woda. To świat babskich imprez, świat idealny, idealnie pozbawiony uczuć i emocji, o seksie nie wspominając, skoro doskonałe Barbie i Keny, ich towarzysze, nawet nie wiedzą, co to wagina i penis. Świat matriarchatu maluje Gerwig bez zachwytu, wskazując, że i jego rozrost to droga donikąd. Szansą na wyzwolenie stanie się właśnie niedoskonałość, myśli o śmierci oraz – o zgrozo – cellulit. Tak czy inaczej pierwsze obrazy przywodzą na myśl zabawkowy asortyment, kiedyś kłujący w oczy polskie dzieci podczas wypraw na Zachód z bajecznie kolorowych wystaw. Sama sztuczność.

Wraz z Barbie (Margot Robbie) i zabranym na przyprzążkę Kenem (Ryan Gosling) przenosimy się do Prawdziwego Świata, gdzie dla odmiany rządzi skretyniały, przesiąknięty przemocą i seksualnymi aluzjami patriarchat. Z małego deszczu pod dużą rynnę. Barbie przechodzi przyspieszony kurs dojrzewania, a Kenowi to się podoba do tego stopnia, że chciałby podobne porządki wprowadzić u siebie. Keny też w końcu ludzie, a nie istoty człekokształtne, i pójdą po swoje – rozumuje. Na końcu zaś wygra życie. Ani czarne, ani białe.

W tym tkwi największy atut filmu Gerwig. To prawda, „Barbie” rękami Barbie Margot Robbie wali po pysku patriarchat, ale Gerwig wcale nie oszczędza plakatowego feminizmu. Z sympatią patrzy na tego czy owego Kena, sprawiając, że właściwemu podrzędnej roli wręcz współczujemy. Można więc, choć to naciągane, uznać, że „Barbie” to rzecz przeciw jakiejkolwiek z góry narzuconej dominacji. Można też – i to już znacznie bardziej uprawnione – stwierdzić, że w szalonej różowej zabawie kryje się apel o czasem szarą, czasem bezradną normalność. Niedoskonałość jest ucieczką od reżimu doskonałości, w niej czujemy się u siebie i niech tak już zostanie. Bo najważniejsze to – jakby powiedział brytyjski psychoanalityk Donald Winnicott – być wystarczająco dobrą matką, wystarczająco dobrym ojcem, wystarczająco dobrą Barbie, wystarczająco dobrym Kenem. Wystarczająco dobrym człowiekiem.

Nieszczególnie odkrywczy, a przy tym w gruncie rzeczy konserwatywny morał „Barbie” nie jest jednak najbardziej istotne. Film Grety Gerwig to inteligentna, choć chwilami nierówna rozrywka. Bałem się, że dostaniemy koncesjonowany bunt przeciw stojącej za lalkowym imperium firmie Mattel, koproducentowi obrazu, ale na szczęście Barbie mają tu koniec końców ludzkie twarze, za to szefowie Mattel to zgraja idiotów z głównym, granym przez Willa Ferrella na czele, co dowodzi, że mają tam poczucie humoru na własny temat. Imponujące są scenografia Sarah Greenwood i zdjęcia Rodrigo Prieto, Margot Robbie dobrze gra dokładnie tyle, ile ma do zagrania, bardzo zabawny jest rzeczywiście Ryan Gosling, ale opowiadanie, że Ken to jego najwybitniejsza rola to lekka przesada. Pamięta ktoś „Blue Valentine”?

Ogromnie ciekaw jestem, co teraz, po globalnym sukcesie „Barbie”, zrobi Greta Gerwig, czy tak jak do tej pory zachowa niezależność. Choć nie przeceniam jej ostatniego filmu, bardzo jej kibicuję.

Krytyk teatralny, dziennikarz, publicysta, selekcjoner festiwali teatralnych, wykładowca.

Media społecznościowe

Projekt i realizacja strony www Sitte.pl

Image