Recenzje

Szczury i bogowie

Fot. Natalia KabanowFot. Natalia Kabanow
„Ostatnie dni Eleny i Nicolae Ceauşescu”, reżyseria Wojciech Faruga, Teatr Polski w Bydgoszczy

Gdyby nie dosięgła ich sprawiedliwa zemsta tłumu rebeliantów, zapewne zżarłyby ich w końcu wygłodniałe szczury. Autorka dramatu Julia Holewińska wraz z reżyserem Wojciechem Farugą komponują na niewielkiej scenie Teatru Polskiego w Bydgoszczy requiem dla skarlałej dyktatury, elegię na śmierć tyranów. Wspaniała w roli Eleny Małgorzata Witkowska daje studium lady Makbet z bukaresztańskiego powiatu. Całe zaś przedstawienie, choć mocno udokumentowane, gdy idzie o rumuńskie realia, czyta się jako wielką metaforę. I od tej perspektywy ciarki przechodzą po plecach.

Opowieść o „Ostatnich dniach Eleny i Nicolae Ceauşescu” w Teatrze Polskim w Bydgoszczy można zaczynać na wiele sposobów. Na przykład od niepozornego łysego faceta w oblepionymi blaszanymi szarżami mundurze, kurczowo ściskającego zbielałych z wysiłku dłoniach aparat telefoniczny. Telefon dzwoni raz po raz, zakłócając – to słowa dyktatorki – dobrą energię miejsca. A on podnosi słuchawkę i sparaliżowanym strachem głosem powtarza tylko „rozumiem”, już gotów do wykonania każdego rozkazu, bowiem od posłuszeństwa w służbie zależy życie i śmierć. Kiedy Generał powie coś więcej, wyda mi się, że w jego krtani ugrzązł ciężki kamień, że jego gardło skleiło przerażenie, stał się odpychającym konglomeratem przerażenia i służalczej lepkości, po czym wszystko to zamknął w głosie oraz dziwnej przykurczonej sylwetce. Generał, systemu funkcjonariusz idealny, na naszych oczach staje się owego systemu skarlałym pomiotem. A przede wszystkim samym strachem. Strachem, który można ciąć nożem. Jak jego ciało.

Generała gra w spektaklu Teatru Polskiego w Bydgoszczy Damian Kwiatkowski i jest to rola zdumiewająca. Trzeba powiedzieć, że dwie krańcowo różne kreacje aktora z ostatnich miesięcy – najpierw Gombrowicz w „Ameryce” Julii Holewińskiej, teraz Generał w „Ostatnich dniach Eleny i Nicolae Ceauşescu” - zupełnie na nowo określają jego skalę. Jednak nie tylko dlatego od drugoplanowego w sumie bohatera zaczynam pisanie o nowym przedstawieniu Wojciecha Farugi według tekstu Holewińskiej. Generał Kwiatkowskiego bowiem skrapla w sobie wszystko, czym była dyktatura małżeństwa Ceauşescu – codzienne upodlenie, wyrzeczenie własnych praw, trwały paraliż strachem. Autorzy bydgoskiej inscenizacji opowiadają o tym mocno, choć przecież mają tyle, ile mają. Ledwie siedmioro aktorów, niewielką przestrzeń (bo przecież duża scena wciąż w remoncie) zamkniętą gigantycznym lustrem, zniekształcającym kontury postaci. Brudne dźwięki, a spod nich raz Wagner, a raz Shazza, w kotle dotykającej wszystkich degeneracji mieszają się melodie i obrazy. Resztki wzniosłego ustępują pospolitości strachu, tyranii brutalnego chamstwa i wulgarności. Matka Narodu we wstrząsającej kreacji Małgorzaty Witkowskiej niby mimochodem słucha obrzydliwego żartu o parze gejów, ale gdy pada pointa, wybucha niepohamowanym rechotem. Opada maska udawanej dystynkcji, Lenuta znów jest uliczną kurwą, upojoną gasnącą mimo własnej nieświadomości władzą.

Scenę zasypał biały pył, do pałacu Geniusza Karpat wdarł się śnieg. Rumunia skuta lodem, ludzie zamarzają w nieogrzewanych domach („Zima jest, to jest zimno” – kwituje celnie Córka Faraona). Zanim rozpocznie się przedstawienie, widzimy wszystkich leżących w owym śniegu niczym embriony o przetrąconych kręgosłupach, ofiary zamieszek z kulami w plecach. Za chwilę dźwigną się, by odegrać ostatni akt własnej agonii, kronikę zapowiedzianej śmierci królewskiej pary. Wszystko to zdarzy się pod gigantycznym żyrandolem, ostatnim śladem dawnej jej wielkości. Faruga, także scenograf bydgoskiej inscenizacji, doskonale zdaje sobie sprawę ze znaczenia symbolu, buduje dzięki niemu hipnotyzujące obrazy, ale też otwiera nieoczekiwaną perspektywę. Dzięki temu „Ostatnie dni Eleny i Nicolae Ceauşescu” są – również – dramatem dworskim. W takim entourage’u umieszczono historię ostatecznego krachu, wykrwawiania się tyranii.

Choć Julia Holewińska inkrustuje swój tekst wieloma informacjami, byśmy lepiej zrozumieli, ma czym polegały zasady i wynaturzenia reżimu, choć prace nad dramatem poprzedził rzetelny research, „Ostatnie dni Eleny i Nicolae Ceauşescu” nieprzypadkowo opatrzone są podtytułem „Fantazja”. Chociaż poprzedzające egzekucję godziny są bardzo dokładnie udokumentowane, choć można było szczegółowo odtworzyć przebieg zdarzeń i chociaż finał znamy, w Teatrze Polskim nie powstało widowisko dokumentalne. Bo co gdyby wstające w prologu postaci w istocie podnosiły się z martwych, by jeszcze raz odtworzyć swoje umieranie? Co jeśli oni wszyscy są pomiędzy życiem a śmiercią, tyle że nikt ich nie ocali, nie poda ręki i nie zaprowadzi na dobry brzeg? Będą bez końca konać w tłumionym strachu, powtarzając frazesy o swej władzy, komunały o patriotyzmie. Albo wciąż żebrać o cukierka, rozpromieniać się na widok czechosłowackich lentilek albo polskiego ptasiego mleczka. Dawni bogowie żyją wspomnieniem swej wielkości, ale i oni już w nią nie wierzą. Choć Elena patrzy hardo przed siebie, w kącikach ust ma najczystszą pogardę wobec adwersarzy, cały czas czuje się wyższa od nich. Nawet wtedy, gdy z niczym nie skrywaną nienawiścią zażąda wykonania wyroku.

„Ostatnie dni Eleny i Nicolae Ceauşescu” przynoszą siedem fantastycznie skomponowanych ról, choć oczywiście nie wszystkie zadania są tej samej rangi. Opowieść Holewińskiej i Farugi nie jest o Makbecie, ale o lady Makbet, może nawet jej jeszcze bardziej okrutnej, jeszcze bardziej zdegenerowanej wersji. Małgorzata Witkowska gra zatem lady Makbet bukaresztańskiego powiatu, a jej kreacja mrozi powietrze. Elena Ceauşescu Witkowskiej samą siebie mianowała wielką damą, rozkoszuje się hołdami możnych świata, napawa nieskończoną władzą, marzy o nagrodzie Nobla. W środku jednak pozostała nieokrzesaną prostaczką, co nie zna tabliczki mnożenia, brutalną chamką, dziwką, co dawała na prawo i na lewo. Bydgoska aktorka pokazuje to, uciekając od jednoznaczności. Z twarzy Eleny odpływa krew, złocona suknia krępuje ruchy, głos zmatowiał, jakby z każdą chwilą uciekało zeń życie. Lenuta, jak tytułuje ją mimo sprzeciwu Nicolae, jest bezbrzeżnie znużona wyrządzanym przez siebie złem. Nic jej nie cieszy, nic nie daje satysfakcji, nawet kolejne stopnie na drabinie okrucieństwa pokonuje bez żadnej ekscytacji. Patrzy pustym oczami, wydrążona w środku. I w żadnej chwili nie zabiega o współczucie. Małgorzata Witkowska drąży w Elenie pokłady zła, ale zatapia ją w smutku, nie dając szans na łagodniejszy wymiar kary. Od lat oglądam wybitną aktorkę, zawsze była jedną z najbardziej wyrazistych barw bydgoskiego zespołu, ale zazwyczaj działała nie na pierwszym planie. Tym razem wreszcie dostała rolę, na jaką się czeka. Mam pewność, że nie można było zagrać jej lepiej.

Nicolae jest w cieniu żony. Geniusz Karpat w ujęciu Mirosława Guzowskiego żyje jedynie siłą woli, wciąż błagając o cukierki albo cokolwiek słodkiego. Jest tyranem upadłym, pozbawionym nadziei, wyblakłym i wyzutym z emocji. Znakomity aktor ukazuje to nad wyraz oszczędnie, okrawając swe aktorstwo do tego, co absolutnie niezbędne. Dobrze wiadomo, że zagrać mniej jest trudnej niż za dużo, tym bardziej zatem imponuje chirurgiczna precyzja Guzowskiego.

Michalina Rodak gra Zoię, córkę tyranów, jako kobietę, której przedwcześnie odebrano młodość i niewinność, pozostawiając tylko wściekłość i rozczarowanie. Małgorzata Trofimiuk jest mamką wykarmiającą cudze dzieci i zaufaną władczyni, ale to tylko fasada. Pod karnym podporządkowaniem czai się rozpacz i gotowość do najbardziej radykalnych kroków. Marcin Zawodziński wciela się w tępego funkcjonariusza Securitate, który posunie się do najbardziej wymyślnych zbrodni dla systemu, ale w istocie marzy tylko o ucieczce. Karolowi Frankowi Nowińskiemu przypadła postać młodego geja, stającego się dworskim trofeum. Zasługą młodego aktora jest, iż daje chłopakowi żar prawdziwego buntownika. O Damianie Kwiatkowskim już było – mamy więc pięć ról niemożliwych do sprowadzenia do funkcji tła dla protagonistów. Aktorki i aktorzy Teatru Polskiego są tu niewielkim, ale fenomenalnie zestrojonym zespołem. Sprawiają, że w dziwnym oblepiającym requiem dla dyktatury słychać coraz to nowe nuty, wybrzmiewają kolejne tematy. Oskarżenie Eleny i Nicolae Ceauşescu nabiera szczególnej siły.

Dramat Julii Holewińskiej i spektakl Wojciecha Farugi są bowiem oskarżeniem rumuńskiego reżimu, rozliczeniem Eleny i Nicolae z ich zbrodni, a także uświadomieniem, że tyrania – każda tyrania - nie zasługuje na przedawnienie. W Teatrze Polskim w Bydgoszczy mówi się o tym nie poprzez manifesty i dzięki temu rzecz nie dotyczy tylko tej jednej dyktatury, ale nabiera wymiaru metafory. To bardzo ważne, ale zostaje ze mną przede wszystkim trudno uchwytna elegia na śmierć dwójki może i nawet oswojonych, już nie budzących lęku potworów. Mówi się w sztuce Holewińskiej dużo o szczurach i wyobrażam sobie, że w upadającym pod naporem tłumu pałacu państwa Ceauşescu zalęgły się ich setki, może tysiące. Są zatem szczury i bogowie, tyle że zaraz zamienią się miejscami. Bogowie zdechną jak szczury, szczury rzucą się na trupy. Znów poleje się krew.

Krytyk teatralny, dziennikarz, publicysta, selekcjoner festiwali teatralnych, wykładowca.

Media społecznościowe

Projekt i realizacja strony www Sitte.pl

Image