Recenzje

Bolało jeszcze bardziej

Fot. Natalia KabanowFot. Natalia Kabanow
„Polowanie na osy. Historia na śmierć i życie”, reżyseria Natalia Korczakowska, Studio teatrgaleria w Warszawie

Jest zbrodnia i jest kara. i są pytania, wiele pytań. Sprawą Moniki Osińskiej, osiemnastolatki uczestniczącej w zabójstwie Jolanty Brzozowskiej, swojego czasu żyła cała Polska, wydając na skazaną na dożywocie dziewczynę własny wyrok śmierci przez lincz. Teraz do tamtych zdarzeń wracają wstrząsający reportaż Wojciecha Tochmana i najlepsze, jakie widziałem, przedstawienie Natalii Korczakowskiej. Mocne, a nasycone empatią, brutalne, choć chwilami delikatne, burzące dystans między nami a desperacko czepiającymi się strzępów egzystencji bohaterami.

To był letni dzień, wsiadałem w pociąg do Sopotu, jechałem na wieczorne przedstawienie, w plecak włożyłem najbardziej potrzebne rzeczy, no i zastanawiałem się przede wszystkim, jak zniosę podróż w tak koszmarnym upale. Zabrałem z sobą nową książkę Wojciecha Tochmana, bo czytam wszystko, co wydaje, poza tym była mała, w sam raz na tych kilka godzin. Zacząłem czytać i świat przestał istnieć. Wyszedłem na sopocki dworzec, zamiast gorąca czując przeszywający chłód.

Pamiętam z tamtej historii jedynie odpryski. Była połowa lat dziewięćdziesiątych, Warszawa zmieniała się w oczach, w budach chińskie jedzenie i polskie zapiekanki, na rozkładanych łóżkach kasety z disco polo. Dwa, może trzy miasta w jednym i wszechobecna tandeta, poczucie, że czas zdecydowanie przyspieszył, a rzeczywistość daje możliwości i pokusy. Widziałem to, ale żyłem własnym studenckim życiem. Sprawa zabójstwa Jolanty Brzozowskiej, obeszła mnie tak sobie, miałem swój świat całkiem gdzie indziej. Przejąłem się na chwilę, a potem już zająłem swoimi sprawami. Słyszałem o Krzysztofie O. (wtedy pod pełnym nazwiskiem), o zabójcach i ofierze. Wiedziałem, że tym żyją media i część społeczeństwa żądna krwi morderców. Nie było wtedy miejsca na szarości, ale ja stałem obok. Blisko, a jednak daleko, nawet bardzo daleko.

„Historia na śmierć i życie” kazała wrócić, całkowicie zmieniając perspektywę. Z początku o Monice Osińskiej miała pisać Lidia Ostałowska, wybitna reporterka, piękny człowiek. Nie znałem jej, ale spotkałem wielu, co o niej opowiadali. Wojciech Tochman cieszył się jej przyjaźnią przez trzydzieści lat, także o tym jest w jego książce. I o tym, jaki wewnętrzny kodeks miała autorka zbioru „Bolało jeszcze bardziej” i dlaczego zgodnie z wolą Osy porzuciła zamiar utrwalenia jej losu, choć przecież były już blisko, mogła czuć jej zaufanie, a także widzieć zarys fascynującej, mówiącej w imieniu bohaterki opowieści. Na jej żądanie musiała porzucić gotową w dużej części robotę, nie zgodziła się na podstawie swych zapisków zbudować powieści o nastoletniej dożywotce. Jestem reporterką – mówiła Ostałowska i to kończyło dyskusję. Po jej śmierci do sprawy wrócił Tochman. Wierzę mu, gdy w książce pisze, że ma nadzieję, iż Lidia by ją zaakceptowała. Mam pewność, że tak by było. Bo jest to rzecz pisana w imieniu ofiar, obu ofiar, w sprzeciwie wobec bezdusznego systemu, w ostatnich latach zyskującemu w Polsce bardzo mocną podbudowę.

Pracę Tochmana można czytać na wielu poziomach, z przedstawieniem Natalii Korczakowskiej sprawa jest może jeszcze bardziej skomplikowana. Najpierw jednak książka, która koncentruje się przede wszystkim na Monice Osińskiej. Opowiada o zabójstwie, nie relatywizując go, ale jasno rozkłada proporcje winy, na antypodach osądów wydawanych przez opinię publiczną. Zbliża się do dziewczyny odsiadującej karę, kurczowo trzymającej się resztek nadziei na normalne życie, ale powoli tracącej ostatnie punkty zaczepienia. Przenika za więzienne mury, każąc nam każdym porem skóry poczuć, jak ów system, jego funkcjonariuszki i funkcjonariusze, wreszcie inne osadzone traktują młodocianą dożywotkę. Najważniejsze jednak, iż od przypadku Osy przechodzi autor do generalnego oskarżenia wyroku dożywocia jako kary eliminującej ze społeczeństwa bez prawa powrotu, zatem nie dopuszczającej nawet możliwości resocjalizacji, poprawy, zmiany. Dożywocie jest nieludzkie – dowodzi Wojciech Tochman, a ja przypominam sobie, że żyję w kraju, gdzie jeszcze niedawno urzędujący premier wypowiadał się za przywróceniem kary śmierci, a jego słowa padały na podatny grunt dużej części społeczeństwa. Sprzeciw Tochmana staje się w tym momencie także moim sprzeciwem, a sprawa Moniki, nie unikającej przecież sprawiedliwego osądu, tyle że oczekującej dla siebie kary adekwatnej, a przynajmniej szansy na nowe życie, traci już tylko jednostkowy wymiar.

„Historia na śmierć i życie”, niewielka, do połknięcia w kilka godzin, nie pozwala na obojętność. Spektakl w Teatrze Studio zupełnie innej jest skali. Kiedyś lubiłem bardzo ascetycznego „Natana mędrca” Lessinga, zrealizowanego przez Natalię Korczakowską w Teatrze Narodowym w Warszawie, ostatnio przeczytałem w fundamentalnej biografii artysty pióra Maryli Zielińskiej o niedokończonym, a właściwie zaledwie rozpoczętym jej młodzieńczym projekcie z Jerzym Grzegorzewskim w roli aktora i ogromnie mnie ta historia poruszyła. Jeszcze pamiętam „Smycz”, niezwykły wokalny ni to recital ni stand up Bartosza Porczyka, wyreżyserowany przez obecną szefową Studia w Teatrze Polskim we Wrocławiu przed demolką. Jej najważniejsze projekty w Studio, przyznaję, nieszczególnie mnie obchodziły, co nie znaczyło, że traciłem ją z oczu. Chyba trochę czekałem na taki teatr Korczakowskiej, z którym spotkam się od pierwszej chwili, pochłonie mnie bez reszty, bo poczuję choć ślad emocji, jakich doświadczyła sama artystka. Nie wiem, a właściwie wiem: „Polowanie na osy. Historia na śmierć i życie” to najważniejsze, najbardziej osobiste z dotychczasowych jej przedstawień, czując siłę bohaterki i wagę tematu stawia w nim wszystko na jedną kartę. To teatr prawdziwie bezkompromisowy i może jeszcze bardziej niż literacki pierwowzór pojemny. Widza takiego jak ja zasysający. Mocna opowieść, choć nie wyrzeka się czułości. Daleka od moralizowania, chwilami oskarżycielska, a przecież tak daleka od jednoznaczności. Może i mogłaby obejść się bez dwóch, powiedzmy, sekwencji, może chwilami jest odrobinę przeładowana reżyserskimi pomysłami, może pęcznieje od form w kilku momentach ponad miarę. Nie mam jednak wątpliwości, że bierze się tylko z zaangażowania inscenizatorki w projekt, z tego, że aż tak dużo chce powiedzieć. I mówi czysto, widziałem przedstawienie już jakiś czas temu, a jego ton i wiele obrazów ciągle mam przed oczami.

Na scenie Studia wielka klatka – więzienie, studio telewizyjne, pod ścianą z krat lodówka. Wszystko w jednym, świat w zmniejszeniu, jakiego po wyroku i w oczekiwaniu nań doświadcza Osa (Wiktoria Kruszczyńska). Po bokach wielkie ekrany, widzimy na nich zbliżenia twarzy, pot na skroniach aktorów. Zbliżenie zresztą nie jest jedynie filmowym trickiem, zastosowanym przez twórców spektaklu dla spotęgowania efektu. Idzie o skrócenie dystansu wobec postaci, o to byśmy niemalże weszli w nich, aby nie było ucieczki. Siła widowiska Korczakowskiej polega także na tym, że zachowując epicki wymiar można wejść z samą historią, bohaterkami i bohaterami, aktorkami i aktorami w więź niemal intymną.

I trudno się od niej uwolnić. Z początku zdaje się, że mamy tu wszystkiego aż za dużo. Bo jest i chór na modłę greckiego, tyle że to The Blu Mantic, amerykański raper, muzyk i songwriter od lat żyjący w Warszawie. Blu Mantic jest chórem nowej ery, z góry patrzy na zdarzenia i komentuje je, zachowując poczucie ciągłej obcości w tym świecie. Wnosi w swe kawałki energię, ale jest trochę jak entomolog pochylający się nad miotającymi się w potrzasku owadami. Jest wymienność ról, co doskonale widać na przykładzie świetnego Bartosza Porczyka, budującego celebryty w wielu wcieleniach, gościa, dla którego najważniejsze są włączone kamery. Może jeszcze ważniejsze są wcielenia Mai Pankiewicz, najpierw mobbingowanej i molestowanej telewizyjnej asystentki, potem uderzającej pałką w kraty bezwzględnej klawiszki, a na koniec rozświetlonej niewinnością Joli, ofiary zabójstwa. W każdym z nich Pankiewicz jest bezbłędna, w niczym nie powiela dotychczasowych swoich kreacji, oglądanie jej w „Polowaniu na osy” przynosi wiele zaskoczeń, a kończy się zachwytem, iż wybitna aktorka potrafi również tak, w pełni ofiarna wobec przedstawienia. Mai Pankiewicz i Wiktorii Kruszczyńskiej zawdzięczamy prawdopodobnie najbardziej przejmującą scenę, gdy ofiara w lekkim uścisku zespala się z morderczynią, jakby tworzyły jeden organizm. Obie dziewczyny wypełnia wielki spokój, poza całym złem świata. Przez chwilę nie boli jeszcze bardziej.

Trzeba powiedzieć też, że takie wejścia w teatr, jakie w tym przedstawieniu ma Wiktoria Kruszczyńska, zdarzają się rzadko. Pamiętam młodą aktorkę z łódzkiego dyplomu „Trzy siostry. Wariacje”, wydobywała z Iriny złamaną delikatność. Potem pojawiła się w kilku serialach wyższej kategorii, w Studio siłą rzeczy zaczynała od zastępstw. Zadanie powierzone przez Korczakowską ukazuje skalę jej wrażliwości i emocjonalną gamę aktorskich możliwości. W więziennym kombinezonie Osa Kruszczyńskiej zdaje się tonąć, bo tonie także w świecie, gdzie jest ciałem obcym i duszą obcą, bo w ogóle ma duszę. Miłość innej osadzonej (przejmujący Rob Wasiewicz, jego obsadzenie w tej roli idzie na przekór tzw. politycznej poprawności) jest szansą na coś normalnego, okruch czułości, dlatego chwyta się  jej tak kurczowo. Lepi Kruszczyńska swą Monikę z samych przeciwieństw, brutalnie mechaniczna w sekwencjach wizji lokalnej, całkowicie bezbronna, gdy nie mogąc uciec wchodzi do owej lodówki jak jedynego azylu, bo tam jej nie znajdą. A przy tym młoda aktorka nie usprawiedliwia bohaterki, nie szuka dla niej wymówek. Jest jak jest – zdają się mówić z Korczakowską. Tak też bywa, na śmierć i na życie.

Jak zawsze sugestywny Daniel Dobosz czyni z Krzysztofa O. śliskiego obsesjonata, świetne są Ewelina Żak i Sonia Roszczuk. Wspaniale wraca na scenę Dominika Ostałowska w roli Lidii Ostałowskiej. Zmęczona życiem, ale nieustępliwa, z nieodłącznym papierosem, mówi, że tak znaczy tak, a nie znaczy nie. Jest szara, a jednak wewnątrz rozświetlona. Piękna, budowana z najmniejszych detali, mówiona przeważnie szeptem rola.

Może i skróciłbym całość, ale to kwestia może kwadransa, może dwudziestu minut. Zapewne zrezygnowałbym z fragmentu tanecznego oraz sekwencji z gry wideo. Rozumiem jednak, skąd się wzięły w przedstawieniu. Rozumiem też i doceniam, że Natalia Korczakowska chciała powiedzieć tak dużo, nawet ponosząc tego artystyczny koszt. „Polowanie na osy” to gra o wszystko, na całość. Na śmierć i życie. Jeżeli opowiadać tę historię w teatrze, to właśnie tak jak w Studio. Z człowiekiem, a przeciw systemowi. Jak w gorączce.

Krytyk teatralny, dziennikarz, publicysta, selekcjoner festiwali teatralnych, wykładowca.

Media społecznościowe

Projekt i realizacja strony www Sitte.pl

Image