Recenzje

Pogodna apokalipsa

Fot. Maurycy StankiewiczFot. Maurycy Stankiewicz
„Przemiana”, reżyseria Grzegorz Jaremko, Nowy Teatr w Warszawie

To nie jest wcale szczególnie skomplikowane przedstawienie. Wykorzystuje ogromną przestrzeń hali Nowego Teatru w Warszawie, mnoży cytaty z Kafki, Chaplina, dzieł współczesnych klasyków z Krzysztofem Warlikowskim na czele, ale przesłanie ma zaskakująco proste. Zamiast każdego dnia kulić się ze strachu przed opresyjnym światem, warto przez chwilę pożyć, choćby w pancerzu robaka. „Przemiana” Grzegorza Jaremki pokazuje, jak blisko od rozpaczy do śmiechu. I daje serię świetnych ról, z Samsą Bartosza Bieleni na czele.

Gdy dowiedziałem się, że „Przemiana” Grzegorza Jaremki rozgrywać się będzie w Miejskim Przedsiębiorstwie Oczyszczania, bo na jego dawnych terenach mieści się dzisiaj warszawski Nowy Teatr, miałem ze strachu gęsią skórkę. Gdy jeszcze usłyszałem, że to jest spektakl o recyklingu, zacząłem bardzo poważnie rozważać możliwość ewakuacji. Bo tego rodzaju reżyserskie harce niezmiennie budzą we mnie wątpliwości, bo nikt mnie nie przekona, że jedno z najważniejszych opowiadań Franza Kafki jest właśnie o tym, bo myślę sobie w takich razach, że walić recykling i ekologię, bo mają się do takiej „Przemiany” jak pięść do nosa. Nie w palących problemach współczesności w rodzaju segregowania odpadów tkwi rzecz, ale w dylematach, jakich na odpowiednią kupkę odłożyć się nie da. Należy do nich na przykład bezsens egzystencji.

Z Grzegorzem Jaremką spotkałem się po raz pierwszy bodaj pięć lat temu, na Międzynarodowym Festiwalu Gombrowiczowskim w Radomiu pokazywał zrealizowaną w Wałbrzychu „Iwonę, księżniczkę Burgunda”, no i wywrócił ją podszewką na wierzch. Jak niegdyś jego poprzednik Grzegorz Jarzyna w słynnym krakowskim spektaklu Starego Teatru z Magdaleną Cielecką w roli tytułowej z początku stratował dzieło Gombrowicza, aby na koniec okazać się bliski myśli autora. Połączył blichtr i nagość popkultury z wpisaną w dramat opowieścią o rozpadzie porządku. Do dziś pamiętam monolog Rozalii Mierzickiej jako Małgorzaty – półnagiej, rozbitej, w swej śmieszności biednej. Wspaniała to była scena.

Pamiętam, że w gronie jurorów mocno spieraliśmy się o wizję debiutanta, ale koniec końców ku mojej i nie tylko mojej radości przyznaliśmy mu nagrodę reżyserską. Postanowiłem wówczas śledzić prace młodego twórcy, bo widziałem w nim niezwykłą siłę wyobraźni. Tyle że kolejne spotkania z teatrem Jaremki nie spełniły nadziei. To prawda, porywał się na teksty karkołomnie trudne, ale przynajmniej w moim odczuciu obnażał przy okazji swą niedojrzałość. Tak było z odległym od dzieła Georga Büchnera „Woyzeckiem” w TR Warszawa oraz z opartym na fragmencie „Trylogii klimatycznej” Thomasa Kōcka spektaklem „Raj. Potop” w stołecznym Studio. Pierwsza inscenizacja zdała mi się hucpą, druga proponowała oniryczny trip. Może niektórzy wybrali się w tę dziwną podróż, ja się nie załapałem. No i straciłem trochę ciekawość w sprawie kolejnych poczynań młodego artysty.

Do Nowego Teatru szedłem więc bez jakichkolwiek niemal oczekiwań. Adaptację „Przemiany” widziałem przed wiekami w Dramatycznym, na małej scenie świetne przedstawienie wyreżyserował Zbigniew Brzoza, Gregora Samsę zagrał przejmująco Jarosław Gajewski. Brzoza zrealizował też „Przemianę” we wrocławskim Teatrze Polskim, ale tej wersji już nie widziałem. Jeżeli były inne, to je przeoczyłem albo zapomniałem. Wariacje na temat w rodzaju filmu „Mucha” Davida Cronenberga wypadały żałośnie. W dodatku jeszcze owo MPO… W sumie prawie nic nie nastrajało optymistycznie. Z wyjątkiem aktorów Nowego, z powodu rytmu pracy sceny przy Madalińskiego zbyt rzadko u siebie oglądanych. Małgorzata Hajewska-Krzysztofik, Magdalena Popławska, Ewelina Pankowska, Jan Sobolewski, Piotr Polak, wreszcie Bartosz Bielenia, który od czasu ról u Jana Klaty nie zagrał chyba w teatrze nic na swoją skalę. Więc dobrze, bardzo dobrze…

Początek  rozgrywa się w owym Zakładzie Oczyszczania, gdzie spotykają się Ewelina Pankowska i Jan Sobolewski, ubrani w stosowne robocze kombinezony. Rozpoczynają pracę i codzienną gadkę, ale ich myśli kierują się ku Gregorowi, za którym nie przepadają. Czemu nie przyszedł, czy zdradzał jakieś symptomy czegoś niepokojącego i czy w ogóle wszystko z nim porządku. Nie jest w porządku. Gregor Bartosza Bieleni, nie mając oparcia w świecie, musi rozmawiać sam ze sobą, bo tylko w swoim towarzystwie czuje się w miarę bezpiecznie. To jednak również tylko złudzenie, bowiem za chwilę usłyszy w głowie zniekształcone, przesiąknięte grozą głosy.

Pierwsze fragmenty przedstawienia wskazują, że Jaremko i współpracujący z nim jako scenarzysta i dramaturg pisarz Mateusz Górniak (właśnie ukazały się jego „Dwie powieści ruchu”) dobrze wiedzą, że nie zbudują na scenie Nowego wrażenia jak z horroru, nie mając do dyspozycji filmowych efektów. Reżyser opowiadał przed premierą, że inspirowały go raczej horrory paździerzowe, złe filmy, jakich w tym gatunku jest chyba więcej niż każdym innym, obrazy raczej śmieszne niż straszne. I właśnie to już od wstępnych sekwencji tworzy nieoczekiwany przynajmniej dla mnie nastrój inscenizacji, jej dziwny ton, w którym z poczuciem rozpaczy sąsiaduje może przesadny, może wręcz histeryczny śmiech – jedyna szansa ucieczki. Skoro, jak mówi słusznie ceniony współczesny niemiecki filozof Byung-Chul Han, żyjemy w dobie „Społeczeństwa zmęczenia” (książka pod tym tytułem stała się ważną inspiracją dla autorów spektaklu), poza tym sami jesteśmy cholernie zmęczeni, opcja absolutnego resetu, choćby stan uwolnienia miał trwać tylko chwilę, może stać się jakąś mimo wszystko alternatywą.

„Gdy Gregor Samsa obudził się pewnego rana z niespokojnych snów, stwierdził, że zamienił się w łóżku w potwornego robaka” – otwierające opowiadanie Franza Kafki jedno z najsłynniejszych jego zdań nie jest tym razem dowodem zapowiedzią traumy, a uspokojenia. Bartosz Bielenia gra Samsę z przedziwnym spokojem, jakby jego bohaterowi niedługo zajęło pogodzenie się z nowym stanem. Gregor ma w sobie, już po metamorfozie, wewnętrzną radość i chęć wyzyskania z nowego wymiaru egzystencji tyle, ile się da. Choć w kostiumie robaka, Bielenia wewnętrznie pozostaje taki, jak był, tyle że uwolniony od paraliżującego lęku. Ma wrażliwość dziecka, w oczach zaś wiarę, iż obecny stan jest darem nie do zgubienia. Jako insekt zamieszkuje w swym namiotowym terrarium, gdzie podglądamy jego nowe życie. Mimo zbliżającego się końca wreszcie jest pełne wolności. Na przekór nadciągającej apokalipsie.

Naładowana także cytatami z innych dzieł autora „Zamku” inscenizacja Grzegorza Jaremki z uporem szuka źródeł śmiechu w jego twórczości. Znajduje je w kinie, stąd na scenie Chaplin (znakomita Małgorzata Hajewska-Krzysztofik) i odwołania do jego filmów. Stąd poczucie, że sztuka, a dokładniej kino, w którym był Kafka rozsmakowany, stanowi inną rzeczywistość i również daje szansę ucieczki, nawet jeśli jest zaproszeniem do utopii. Z kolei z dala od niej jest ukazane w serii absurdalnych epizodów życie rodzinne Samsów – rodziców Gregora (Magdalena Popławska i Piotr Polak) i jego siostry Grety (fantastyczna Ewelina Pankowska, każda kolejna jej rola odkrywa nowe możliwości młodej aktorki). Erupcją podszytego bezsensem wszelkich działań humoru są sekwencje z lokatorem (Jan Sobolewski), zamknięta etiuda, zbudowana dzięki precyzji działań wszystkich wykonawców.

Może nie wszystko się w „Przemianie” z Nowego Teatru udało, zapewne można jeszcze skondensować scenariusz, choć ogromnie podoba mi się, jak Górniak ze swoimi zdaniami wkrada się pomiędzy frazy Kafki i jak to wszystko razem składa się w spójną całość. Rozumiem kluczowy zabieg z baletem maszyny do mielenia odpadów pod batutą Chaplina, ale dla mnie właściwym końcem spektaklu jest ostatni taniec Samsy – Bieleni, jego uśmiech i zawadiackie pomachanie do widowni. Z tym, a nie kolejnymi obrazami, wychodzę z teatru.

Słyszę też z miasta, że przedstawienie Jaremki przyjmowane jest z niechęcią, że większość w kontrze – niech tak będzie, zdanie przeciw zdaniu. Tak się składa, że teatru oglądam w ostatnich miesiącach naprawdę dużo i czasem po kolejnym podobnym do poprzedniego spektaklu mam go serdecznie dość. „Przemiana” czerpie z wielu artystów (nawet, szczególnie we fragmentach z Charlie’em Hajewskiej-Krzysztofik, z nastroju widowisk Krzysztofa Warlikowskiego), a mimo to nie jest do niczego podobna. Podziałała na mnie ożywczo, na nowo uświadamiając, ile zależy od wyobraźni twórców. Niejako na przekór Kafce, a może i w zgodzie z nim, na przekór nastrojowi czasu, dała przyjemność. Uśmiech pogodnej apokalipsy.

Krytyk teatralny, dziennikarz, publicysta, selekcjoner festiwali teatralnych, wykładowca.

Media społecznościowe

Projekt i realizacja strony www Sitte.pl

Image