Eseje

Pod słońcem szatana

Fot. Natalia KabanowFot. Natalia Kabanow
„Piękna Zośka”, reżyseria Marcin Wierzchowski, Teatr Wybrzeże w Gdańsku

Bywają w „Pięknej Zośce” chwile, gdy obrazy przemocy sprawiają, że odwracamy wzrok, bo to jest więcej niż możemy wytrzymać. Atmosfera gęstnieje, napięcie można nożem kroić. Tyle że nowe przejmujące przedstawienie Marcina Wierzchowskiego w gdańskim Teatrze Wybrzeże nie jest jedynie o uciemiężonej przez mężczyznę kobiecie, o tym, że w domach złych nikt nie zważa na łzy. To tragedia ludzi małych i mimo wszystko biednych, którzy nie są w stanie udźwignąć trudnych miłości. Miłości złych.

Niemal od razu podczas seansu „Pięknej Zośki” przypomniałem sobie o innej sztuce. Miejsce akcji – Gręboszów pod Tarnowem, okolicę pustoszy susza, ksiądz przestrzega mieszkańców, że to skutek gniewu Boga i kara za ich grzechy. Ci widzą raczej przyczynę w duchownym, który żyje w związku z Młodą i ma z nią dwoje dzieci. Idą po poradę do Pustelnika, ten nakazuje rozpalić stosy za wsią i złożyć na nich w ofierze płody ziemi. Młoda, podsłuchawszy rozmowę Matki z Księdzem i zalecenia Pustelnika, wnioskuje, że na stosie ma spłonąć ona i jej dzieci. Ludzie dostrzegają nad głowami trzy synogarlice – to powracają dusze zmarłych. Powraca i Młoda, idzie przez wieś z płonącą drewnianą pochodnią, chcąc podpalać domy w zemście za śmierć dzieci. Ginie ukamieniowana przez tłum. Nad wsią rozpętuje się straszliwa burza. Pioruny wzniecają ogień na dachach domostw.

Scenariusz Justyny Bilik i Marcina Wierzchowskiego przenosi nas do wsi Dłubnia koło Krakowa w latach dwudziestych poprzedniego wieku. Tytułowa bohaterka chętnie jeździ do miasta, aby pozować młodopolskim malarzom. Ma to porzucić, biorąc ślub z miejscowym szewcem Maciejem Paluchem. Początkowa miłość umiera pod ciężarem dramatycznych zdarzeń i szarej codzienności. Z Palucha wychodzi potwór. Katuje żonę, a ta wbrew ówczesnemu obyczajowi postanawia walczyć o siebie. Sześć dni przed sprawą rozwodową zostaje jednak zamordowana. Fragmenty jej poćwiartowanego ciała wyrzuca miejscowa rzeka.

Nie oszalałem oczywiście i nie zestawiam bezpośrednio „Pięknej Zośki” z „Klątwą”,  bo streszczenie numer jeden należy właśnie do utworu Stanisława Wyspiańskiego. Nie bez przyczyny Konrad Swinarski w krakowskim Starym Teatrze połączył ją w jeden spektakl z „Sędziami”, gdyż obie te jednoaktówki swój początek brały z prawdziwych zdarzeń. W przypadkach właściwych raczej pitawalom zbrodni, dostrzegł autor „Wyzwolenia” zarzewie tragedii konstruowanych według antycznych miar, choć tylko „Sędziów” określał tym mianem. Nie porzucił jednak konkretu miejsca, wyobrażam sobie, że przynajmniej ten ostatni dramat można byłoby zagrać w scenografii z „Pięknej Zośki”. Magda Mucha zbudowała na Scenie Malarnia wiejską chałupę z rusztowaniem sklepienia, zmieściła w niej rozgrzebane wyro, ścianę, stołki, ławę. Tyle że do owej chłopskiej izby wdziera się ziemia. Postaci chodzą po niej, tańcząc na weselu wzbijają ją w górę, upadają w nią. Ziemia zamienia się w błoto, brudzi ubrania, przylepia się do twarzy jak druga skóra.

Nie dostaniemy dramatu wysokich racji, możemy zapomnieć o przyjaznym i bezpiecznym decorum, Wierzchowski i jego ludzie każą nam dotknąć tego, co najbardziej podstawowe i nie podlega sublimacjom. Gręboszów, Dłubnia – te miejsca znaczą ból, ale rozlewają się dużo dalej niż tylko we własne granice. Wszyscyśmy albo prawie wszyscy stamtąd - można próbować uogólniać, odwołując się do ważnych książek z ostatnich lat, z „Prześnioną rewolucją” Andrzeja Ledera i „Chamstwem” Kacpra Pobłockiego na czele, ale tym razem nie chłopskie jawne lub utajone rodowody są najistotniejsze. Wieś w „Pięknej Zośce” stanowi model świata w miniaturze, zamknięty mikrokosmos, wyostrzający relacje i uczucia. No i nikomu nic do tego, co się tam odbywa. Chyba że znajdzie odwagę i przerwie zmowę milczenia.

W teatrze Marcina Wierzchowskiego najpiękniejsze są odrzucenie koturnów i rezygnacja z masek. Największym osiągnięciem reżysera, jego niepodważalnym arcydziełem, pozostaje „Sekretne życie Friedmanów” z krakowskiego Teatru Ludowego, gdzie zderzał nas z tytułową rodziną, pytając, czy straszliwie oskarżenia pod adresem granego przez Piotra Pilitowskiego ojca pozwolą nam go skazać, zburzyć egzystencję kilkorga najbliższych sobie ludzi. Podążaliśmy za aktorkami i aktorami poprzez kolejne stacje drogi ich postaci, zagłębiając się w zazwyczaj niedostępne zakamarki teatralnego budynku. Byliśmy najbliżej jak się da. Można niemalże było usiąść z Friedmanami przy jednym stole, poczuć zapach tego, co jedli lub ukradkiem otrzeć łzę z czyjejś twarzy.

Przez jakiś czas zdawało się, że Wierzchowski uzależni się od stworzonej przez siebie konwencji, a to groziło spektaklami pełnymi autocytatów, nieformalnymi sequelami najważniejszego dzieła. Projekty te ratowała zazwyczaj szczera pasja twórcy, jego niezwykle bliska praca z aktorami i fakt, że ci odwzajemniali się inscenizatorowi pełnym zaufaniem. Zdarzyło się w „Biesach/Los Endemoniados” z opolskiego Teatru Kochanowskiego, iż to aktorzy uratowali projekt, uginający się pod ciężarem historycznych, literackich i dramaturgicznych tropów, a przez to chociażby mnie odległy. Nawet te mniej udane przedsięwzięcia (ich tytułów celowo nie wymieniam, bo i po co) nie podważyły przekonania, iż jest Marcin Wierzchowski twórcą na wskroś uczciwym. Za każdym razem gra o wszystko, idzie na całość, nie zostawia sobie żadnych bezpieczników. Bez zastrzeżeń wierzę aktorom urzeczonym pracą z nim, choć to jazda bez trzymanki. Długotrwałe improwizacje mają pozwolić na jak najbardziej intensywne zbliżenie do postaci, sprawienie, by oddały im swój oddech, by mogli patrzeć ich oczami. Domyślam się, że są i tacy, co nie zdecydują się na podobne doświadczenie, ale spektakle Wierzchowskiego pełne są niecodziennych kreacji tworzonych przez artystów, poświęcających własny komfort na rzecz zespołowej pracy. Coś podobnego, choć rzecz jasna inaczej, dzieje się w teatrze Agaty Dudy-Gracz, ale nie miejsce tu na porównania.

„Piękna Zośka” z gdańskiego Wybrzeża nie dorównuje „Friedmanom”, ale to jedno z najciekawszych przedstawień krakowskiego reżysera. Ostatnie miesiące pokazały, że chce on, by jego teatr jeszcze bardziej ciążył ku zwyczajnemu życiu. W świetnym „Alte Hajm / Stary dom” w poznańskim Teatrze Nowym z szaf wypadają trupy, gra dotyczy najtrudniejszej polsko-żydowskiej przeszłości, ale całość toczy się w lekkim rytmie rodzinnej biesiady, chwilami przypominającym telenowelę. Mniej udane „Zanurzenie” z Teatru Śląskiego w Katowicach próbuje sportretować wielopokoleniową polską rodzinę, a dopiero potem przemycić ślad tajemnicy. W Gdańsku idziemy tropem palącego dramatu współczesności, ale po śladach Wyspiańskiego.

Po premierze pisano, że dostaliśmy w Wybrzeżu wstrząsający obraz domowej przemocy, wskazywano, że wiek później problem bynajmniej nie został rozwiązany. To prawda, są w „Pięknej Zośce” sceny bestialskiego katowania tytułowej bohaterki (Karolina Kowalska) przez jej męża (Piotr Biedroń), chwile, gdy chce się krzyknąć „dosyć”, przerywając przedstawienie. Narastająca spirala okrucieństwa buduje napięcie, sprawia, że atmosfera staje się duszna i ciężka i nie sposób się przed nią schronić. Wierzchowski wraz z ofiarnymi aż do spodu Kowalską i Biedroniem znajdują trudną równowagę między piekącym naturalizmem a ucieczkami w symbolizm, ale i one nie przynoszą ulgi. Dla Karoliny Kowalskiej jest to zapewne najtrudniejsza dotychczasowa rola, rozpięta między miłością i zaufaniem, szokującym doświadczeniem pierwszych bestialstw, walką o ocalenie miłości i ostatecznym buntem. Zośka Kowalskiej przechodzi błyskawiczną drogę od niemal dziecka, po kobietę złamaną, aż do krótkotrwałego narodzenia na nowo. Jeszcze bardziej karkołomne zadanie ma Piotr Biedroń, gdyż Paluch to bohater sprzeczny z jego dotychczasowym wizerunkiem. Obserwuję gdańskiego aktora od lat i widzę, jak się zmienia, jak przechodzi od ról niemalże romantycznych idealistów do mężczyzn doświadczanych przez los, czasem pokazując komediowy pazur, ale kogoś takiego Biedroń jeszcze nie pokazał. Łatwo powiedzieć, że Paluch to oprawca, morderca, gdy nie zatrzyma ręki z knutem, ale to nie jest cała prawda. I mniej ważne, iż Maciej wrócił w wojny z bagażem frontowych koszmarów. Syndrom PTSD to nie jest usprawiedliwienie. Tym bardziej, iż Piotr Biedroń unika wszystkiego, co gładkie. Jako Paluch z początku ma w oczach żar bezbrzeżnej miłości, takiej, w której można się zatracić i można dla niej zabić. Potem miłość przechodzi w otępienie, wzrok aktora staje się pusty, usta zacięte. Maciej nie cofa się przed kolejnymi okrucieństwami, jakby miał nad swą kobietą władzę niepodzielną i na zawsze. Ale czy przestał ją kochać? Chyba nie. Tyle że „Piękna Zośka” jeszcze bardziej niż o domu złym jest o złej miłości. Takiej, której człowiek nie umie sprostać, przechodzącej w szaleństwo, niszczącej.

To widać we wspaniałych rolach Kowalskiej i Biedronia, a także w aurze całej inscenizacji. Sceniczna wieś ze spektaklu Wierzchowskiego, choć czasem w tle zamajaczy krzyż, jest pod słońcem nie Boga, a szatana. To miejsce wypalone, gdzie jedynym wyjściem jest godnie trwać. Taki los przypadł Kasprowi i Anieli, siostrze Zofii, a Maciej Konopiński i Katarzyna Dałek znajdują dla ich trwania wiele odcieni. Są w cieniu protagonistów, ale nawet na chwilę nie zlewają się z tłem. Konopiński pokazuje chłopską prostotę swego bohatera, która każe postawić weto złu, a Dałek niezachwianą godność starszej, może mniej kochanej siostry. Piękne role.

Scenariusz Justyny Bilik współtworzony przez reżysera imponuje faktograficzną rzetelnością, bogactwem zdarzeń tworzących zasysającą widza opowieść, umiejętnie miesza też archaiczność gwary z językiem dzisiejszym. Całość trwa trzy godziny i czterdzieści minut i mogłaby się zamknąć w trzech, bo Wierzchowski chce domknąć wszystkie wątki, co przynosi sceny niekonieczne, jak choćby poprzedzającą finał rozmowę Marianny (Marzena Nieczuja Urbańska) z malarzem Stachiewiczem (Marek Tynda). Trzeba powiedzieć też, niczego nie ujmując obojgu wykonawcom, że ich role słabiej są napisane, czasem wpadają w klisze, no i gorzej psychologicznie okonturowane. Niczego nie odbieram też Justynie Bartoszewicz i Grzegorzowi Otrębskiemu, ale dostali tym razem jedynie wspierające całość poboczne zadania.

Tak czy inaczej „Piękna Zośka” to kolejny tryumf zespołu Teatru Wybrzeże, jedno z najlepszych w ostatnich latach przedstawień Marcina Wierzchowskiego. Mimo kameralności pełne rozmachu, z początku świetnie wybrzmiewa w nim weselna nuta, w czym również znać bliskość Wyspiańskiego. Potem przechodzi w bolesną wiwisekcję domowej przemocy, ale byłoby źle, gdyby sprowadzić je prawie wyłącznie do tego wątku. Jest bowiem „Piękna Zośka” o miłości złej, ale przecież miłości, i o dzieciach gorszego Boga, nie umiejących uwolnić się ze śmiertelnego zwarcia. Choć łatwo mogłoby sprowokować do osądu, zawiesza go, zastępując współczuciem. Dla wszystkich.

Krytyk teatralny, dziennikarz, publicysta, selekcjoner festiwali teatralnych, wykładowca.

Media społecznościowe

Projekt i realizacja strony www Sitte.pl

Image