Opowieść wigilijna
To (znów) idzie młodość – notatka piąta mocno spóźniona
„Merry Crisis” to nawet nie przedstawienie dyplomowe studentów krakowskiej Akademii Sztuk Teatralnych, ale jeden z egzaminów, jakimi kończyli trzeci rok. Jednak nie ma tu mowy o żadnej wprawce, ale o pełnoprawnym widowisku, mogącymi stawać w szranki z najważniejszymi spektaklami przygotowanymi w Szkole. Mądrym, szalenie zabawnym, ale pozbawionym choćby jednej nuty szyderstwa. Znakomita aktorka Weronika Kowalska okazuje się uważną i czułą reżyserką, a prowadzeni przez nią wykonawcy przebijają się przez bezpieczną konwencję seansu muzycznego, dając portret bardzo polskiej rodziny. Patrzę, stopą wystukuję rytm, na przemian śmieję się i ocieram łzy.
„Merry Crisis” zamykało tegoroczny Festiwal Otwarcia w Teatralnym Instytucie Młodych w krakowskim Teatrze Ludowym i choć od tamtej niedzieli minęła już dłuższa chwila, nie wychodzi mi z serca i głowy. Po zakończeniu byłem pewny – to rzecz znakomita, godna wszelkich nagród, no i powinna istnieć jako pełnoprawne widowisko czy to w repertuarze AST, czy Teatru Ludowego, czy gdziekolwiek indziej. Wszystko jedno. Obsada jest w tej chwili rokiem ostatnim krakowskiej uczelni, gra właśnie w dyplomie u Agnieszki Glińskiej, potem przyjdą kolejne. Jednak „Merry Crisis” nie wolno dać przestać istnieć.
To nie jest tylko kwestia tego, że w spektaklu Weroniki Kowalskiej można usłyszeć polskie przeboje od Rezerwatu przez Artura Rojka po Czesława Niemena, co samo w sobie stanowi magnes dla widowni. Bardziej istotne, że skromne studenckie widowisko to jeszcze jedna w dziejach naszego teatru i kina polska wigilia albo opowieść wigilijna na rodzimą nutę. Portret rodziny we wnętrzu namalowany z ironią i okrutnym humorem godnym Marka Koterskiego, szkicowany z ostrym humorem, ale i empatią, bezwstydną czasem czułością, za to bez odrobiny szyderstwa. Patrzymy na dość pocieszne persony na scenie z poczuciem, że one z nas, a my z nich, żeśmy wszyscy podobni, a może nawet niemal tacy sami. Kowalska wraz ze swą obsadą nie dają nam szans na poczucie wyższości, na przeświadczenie, że ukazuje się przed nami osobliwe polskie zoo. Bohaterki i bohaterowie „Merry Crisis”, chociaż naszkicowani często w mikroskopijnych sekwencjach, są ludźmi z krwi i kości, tyle że to my możemy każdej i każdemu dopisać biografię. Bo choć widzimy ich po raz pierwszy, to znamy doskonale. Bo siedzą za naszym świątecznym stołem, bo widujemy ich u znajomych. I nie da się nabrać wobec nich komfortowego dystansu.
Spektakl AST nagród od młodzieżowego jury Festiwalu Otwarcia nie otrzymał, ale ja obwieściłem wszem i wobec, że w moim prywatnym rankingu zdecydowanie wygrywa, bo spotyka się z najbardziej szczerymi emocjami i wspomnieniami. I może właśnie dlatego młodzi oceniający go docenili, ale w werdykcie pominęli. Bo podziałała różnica doświadczeń, a „Merry Crisis” jest bardziej o moim, niż ich świecie. Budują go rzadko najnowsze, ale niemal zawsze emblematyczne piosenki, zaludniają postaci niemal wycięte z rodzinnych fotografii, a te przez lata nieco przyblakły, ale chyba tak bardzo się mimo wszystko nie zmieniły.
Oglądałem studenckie przedstawienie, mimowolnie przypominając się najważniejsze dokonania nie tylko krakowskiej Szkoły. Aktorskiej dyplomy to przecież kawał pamięci. Warszawskie inscenizacje prof. Mai Komorowskiej ze wspaniałymi „Teraz ja”, „Opowieściami Hollywoodu” oraz „Pannami z Wilka”, przejmujące „Ecce Homo” Krzysztofa Majchrzaka też z warszawskiej Akademii Teatralnej, z Krakowa zaś przede wszystkim niezapomniany „Rajski ogródek”, w którym Paweł Miśkiewicz genialnie połączył ze sobą utwory Tadeusza Różewicza, wspaniałe „Co gryzie Gilberta Grape’a” Marcina Czarnika, wreszcie legendarne „Do DNA” Ewy Kaim. W tym ostatnim grała Weronika Kowalska, po raz pierwszy ukazując skalę emocji, aktorską siłę, niezwykły talent i wrażliwość muzyczną. „Merry Crisis” wpisuję na tę listę, zauważając, że Kowalska obdarowała swoich podopiecznych własnym spojrzeniem na świat i człowieka. Właśnie dlatego na „Merry Crisis” czuję się bezpiecznie. Nawet wtedy, gdy słucham obciachowych przebojów sprzed lat (jak „Zaopiekuj się mną” zespołu Rezerwat), znajduje w nich może naiwny urok.
Choć Kowalska sama stworzyła scenariusz i nie pozwalała zmienić w nim nawet przecinka, poszczególne fragmenty partytury brzmią jak zapis prawdziwego życia bez retuszu. Od początku, gdy matka, ojciec i córka jadą na wigilię i tatuś strofuje niezbyt biegłą za kółkiem dziewczynę do wspólnego oglądania skoków narciarskich czujemy się jak na własnym rodzinnym zlocie albo z wizytą u sąsiadów. Każdy tu bywa groteskowy, ale skrywa wcale nieśmieszne dramaty. Dziewczyna pod presją, bo wciąż sama, jej siostra w ciąży, ale zaniedbywana przez męża, ów mąż też z poczuciem niezrozumienia. I inni, inni zupełnie tacy jak my.
Gdyby ktoś zmuszał mnie do gatunkowych kwalifikacji, powiedziałbym, że „Merry Crisis” to komedia muzyczna, w końcu słyszymy ze sceny bodaj dwanaście niekłamanych przebojów. Tyle że w opowieści Weroniki Kowalskiej oraz studentek i studentów AST jest coś więcej – głębsze znaczenie jak w „Opowieści wigilijnej” Dickensa albo znakomitym filmie Piotra Domalewskiego „Cicha noc”. To w nim grany wspaniale przez Arkadiusza Jakubika Ojciec wygłasza przewrotną, choć do bólu szczerą obronę siebie i najbliższych. „Merry Crisis” zdaje się stać na podobnych pozycjach – jesteśmy co najwyżej jacy tacy, ale mimo to zasługujemy na trochę zrozumienia i czułość. Z pozoru proste aż do bólu, a jednak tak potrzebne przesłanie.
Osobna historia to piosenki. Są bardzo różne – wszystko zaczyna się od „Chciałem być” Krzysztofa Krawczyka, a potem mamy różne różności – Danutę Rinn, Katarzynę Groniec w sztandarowym kawałku z „Metra”, Nosowską, „Tolerancję” Stanisława Sojki i dużo więcej. Kompletnie inne od pierwotnych aranżacje (kto spodziewał się takiej wersji „Dziwny jest ten świat” Czesława Niemena) odkrywają nowe znaczenia utworów, a fakt, że śpiewają tak młodzi ludzie – wymieńmy ich wszystkich: Charles Rabenda, Anna Krok, Zuzanna Michalczuk, Katarzyna Żbel, Joanna Karcz, Wojciech Siwek, Karol Grzyk, Liliana Sajnok, Michał Królikowski, Konrad Kucharczyk, Julia Jasińska, Michał Kamiński - nasyca je wielokrotnie nieoczekiwanym dramatyzmem. Całość kończy wielkie wzruszenie – „Beksa” Artura Rojka złączona z kolędą „Wśród nocnej ciszy”.
Nie chcę wychodzić z teatru.