Recenzje

Filip Mosz z Łaźni Nowej

fot. Klaudyna Schubertfot. Klaudyna Schubert
"Strach i nędza 2022", reżyseria Bartosz Szydłowski, Teatr Łaźnia Nowa w Krakowie

W spektaklu „Strach i nędza 2022” Bartosz Szydłowski porzuca wielkie opowieści znane z „Konformisty 2029”, „Hamleta” i „Śniegu”, by w geście bezwstydnej, może chwilami terapeutycznej szczerości skierować uwagę na samego siebie. Tyle że nie jest to teatr autotematyczny, skoro w historii twórcy z Nowej Huty przejrzeć się może środowisko artystyczne, a i ja sam odnajdę tu coś z własnego doświadczenia.

Mierzył się ostatnimi laty Bartosz Szydłowski z gigantycznymi narracjami. Z dramaturgiem Mateuszem Pakułą przetransponował na nasz czas „Konformistę” Alberto Moravii, odnajdując w powieści źródła dzisiejszego stanu ducha tych wszystkich, którym zawsze po drodze z większością, niezależnie od tego, jaka by owa większość była. W zrealizowanym w krakowskim Teatrze Słowackiego „Hamlecie” dokonał psychologicznej wiwisekcji Szekspirowskiego bohatera, ale też zderzył go z bezduszną machiną państwa kościelnego. Uniknął w przedstawieniu doraźnej publicystyki, ale celowo podstawił lustro naszej rzeczywistości. Tropy, jakimi prowadził dramat, oraz odwołania do postaci rzeczywistych, celowo były jasne. Kto chciał, zobaczył w „Hamlecie” ostrą krytykę łatwych do rozpoznania hierarchów, ale reżyser na tym nie poprzestał. Zostało mi po tamtym spektaklu przede wszystkim wrażenie niemożności pokonania dojmującej pustki wewnątrz tytułowego bohatera.

Oparty na powieści Orhana Pamuka „Śnieg” rósł z czasem. Jego kolejne premiery w teatrach, koprodukujących przedstawienie, potęgowały wrażenie, że świat dogania sceniczną wizję. Tyle że łatwo byłoby wrzucić ogromną inscenizację do szufladki z hasłem „sztuka szybkiego reagowania”, tymczasem „Śnieg” nie miał z tym nic wspólnego. Śledząc odradzające się z wielką siłą fundamentalizmy, szukał ich źródeł nie tylko w warunkach dyktowanych przez politykę, a w zatrutych propagandą ludzkich sercach. Mieszał przy tym perspektywy, co jakiś czas zawieszając bieg zdarzeń, aby zbudować na scenie samo trwanie. Hipnotyzujący był to seans, nawet jeśli chwilami stawiał opór. Jednak do dziś mam przed oczami obrazy z tej inscenizacji. Nieustępliwy mrok Granatowego Andrzeja Szeremety, rozedrganie poety K. Szymona Czackiego, pierwszą rozmowę Artura Święsa i Daniela Dobosza, która powodowała takie napięcie, że można je było nożem kroić. No i utrwalony na taśmie monolog Jerzego Treli niczym memento dla naszego świata. To była ostatnia teatralna rola wielkiego aktora, w jakiej go widziałem.

Mimo momentów owego zatrzymania w kadrze ostatnie prace Szydłowskiego to była wielka skala, rozmach, przestrzeń, oddech i powietrze. Wiem, że reżyser wśród swych planów ma adaptację „Czerwonego i czarnego” Stendhala, więc nie porzucił tej drogi. Zawsze lubiłem jednak nie wiedzieć przed spektaklem zbyt wiele, nie robić żadnych wstępnych założeń, nie mieć gotowych pomysłów na interpretację, aby otworzyć się na zaskoczenie. „Strach i nędza 2022” jest takim zaskoczeniem. To prawdopodobnie najbardziej osobisty spektakl Bartosza Szydłowskiego, w którym najmocniej się odkrywa. W autoironicznej opowieści portretuje artystę, którym jest on i nie on jednocześnie, pogrążonego w twórczym kryzysie. Scenariusz podpowiada, że kryzys spowodowany jest okolicznościami zewnętrznymi, własnym bilansem czasu przesilenia, wypaleniem oraz szukaniem szans na przełamanie impasu. Jednak siła „Strachu i nędzy 2022” polega na tym, że w granym przez Michała Czachora reżyserze odnaleźć można cechy wielu, jest ich konglomeratem, nosi je z masochistyczną wręcz frajdą. Patrząc w ten sposób łatwo zobaczyć w nowym spektaklu Łaźni Nowej portret nie jednostkowy, a generacyjny. Świadomy gest obnażenia strategii twórczych i technik reżyserskich formacji, która nadaje dziś ton polskiemu teatrowi i zalicza się do niej sam Szydłowski. Inna rzecz, iż najnowsza jego inscenizacja nie poprzestaje na zburzeniu mitu, nie jest jedynie dowodem rozczarowania światem, środowiskiem i sobą, spowiedzią, z której nie płynie oczyszczenie. Wraz z Małgorzatą Szydłowską, autorką scenografii i kostiumów do jego spektakli, nie poprzestali przecież jedynie na działaniach wprost artystycznych. Tworząc Łaźnię Nową najpierw na krakowskim Kazimierzu, a potem w Nowej Hucie, zbudowali wokół teatru wspólnotę amatorów zapaleńców, członków lokalnej społeczności. Brali oni udział w wielu Łaźniowych przedstawieniach i przedsięwzięciach, z czasem – wiem, bo z niektórymi rozmawiałem – przestawszy wyobrażać sobie świat bez teatru. W „Strachu i nędzy 2022” tworzą świat równoległy wobec umieszczonego na pierwszym planie. Pojawiają się i znikają, formują w grupy, rozmazują niczym fantasmagoryczne obrazy. Stanowią dla rozczarowanych protagonistów drogę ucieczki, możliwość wspólnoty właśnie. To dzięki ich obecności nowy spektakl Szydłowskich ma w sobie wyartykułowaną wprost potrzebę czułości i bliskości, rodzącą się w kontakcie z drugim człowiekiem. Taka jest droga wyjścia z impasu – zdają się mówić. Poza tym nie formułując jednak żadnych gotowych rozwiązań.
Reżyser grany przez Czachora snuje się po scenie, kładzie na łóżku, jakby wokół siebie – najdosłowniej – szukał natchnienia. Kilkoma gestami, rozpoznawalną intonacją głosu imituje samego Szydłowskiego, ale też, co jeszcze bardziej pikantne, Krystiana Lupę, u którego przecież niejednokrotnie grał. Z teatru Lupy i teatru Szydłowskiego są Marta Zięba i Andrzej Szeremeta, wydaje się, jakby w „Strachu i nędzy 2022” samych siebie brali w delikatny nawias, niejako z boku przyglądając się procesom twórczych, jakie przez lata ich kształtowały. Wielkim niedostatkiem, jaki przez lata trawił przede wszystkim progresywny polski teatr, był absolutny brak poczucia humoru na własny temat, potężne, nieadekwatne najczęściej do sytuacji wewnętrzne spięcie, no i kliniczne zero dystansu artystów wobec samych siebie. Dobrze i zdrowo jest sądzić, że teatr to jest sprawa serio, ale nie musi to oznaczać całkowitego wyzbycia się ironii, tymczasem zwykle oznaczało. Pod tym względem również najnowsza produkcja Łaźni Nowej przynosi ogromną ulgę. Szydłowski i jego ekipa nakłuwają balon pychy, patrzą na siebie tak, jakby akceptowali wszystkie swe niedociągnięcia i śmieszności. W tym też jest mocny gest szczerości reżysera, chcącego stanąć przed nami nie jako szef teatru i ważnego festiwalu, jeden z przywódców środowiska, ale człowiek pełen rozterek i wątpliwości na własny temat, a przede wszystkim ktoś, kto zdaje sobie sprawę, że formacja, w której pokładamy nadzieję, pogrąża się w coraz bardziej widocznym, wyniszczającym od środka letargu samozadowolenia. Z tego poczucia wzięła się sztuka Jakuba Roszkowskiego, inspirowana „Strachem i nędzą III Rzeszy”, z niej zaś z kolei czerpało przedstawienie. Znać w nim też ślady „Osiem i pół” Federico Felliniego, ale przynajmniej dla mnie najważniejsze jest wszystko, co zdarzyło się między tworzącymi inscenizację. A jest tym właśnie czułość, właśnie uważność na partnerów i świat, odwaga w drążeniu w sobie nawet niewygodnych tematów, a wreszcie dziwna, nienachalna więź z widownią, jaka tworzy się podczas seansu. Andrzej Szeremeta zachęca na przykład, by widzowie spróbowali wody, ale nie ma w tym typowej, zwykle przynajmniej mnie irytującej interakcji. Jest natomiast celowe skrócenie dystansu, byśmy poczuli, że choć przez najbliższe półtorej godziny będziemy wspólnie, razem, w jednym świecie.

Tak, nie mam wątpliwości, że „Strach i nędza 2022” to najbardziej osobiste z dotychczasowych przedstawień Bartosza Szydłowskiego. Nie bez przyczyny przecież rodzaj wstępu do każdej części spektaklu stanowią odtworzone z offu rozmowy reżysera z własnym ojcem. Zwykłe, o tym, że mimo wieku nic nie boli, albo o upływie dni. Są też próby zahaczenia o teatr, ale ojciec szybko zgłasza swój brak zainteresowania. Życie jest gdzie indziej – można pomyśleć podczas seansu.

Swojego czasu Szydłowski zrealizował w Łaźni Nowej „Przypadek Krzysztofa Kieślowskiego”, podkreślając duchowe powinowactwo z autorem „Amatora”. „Strachem i nędzą 2022” powtarza gest Filipa Mosza z tego filmu właśnie. Rejestrując rzeczywistość wokół siebie (robił to przecież i tym, i poprzednimi swoimi przedstawieniami) czuje przesyt i postanawia skierować kamerę na samego siebie. My też widzimy artystę, jakbyśmy mieli go w oku kamery. On zaś wytrzymuje to nasze spojrzenie, jakby chciał powiedzieć, że jego los nie jest wyłącznie jego losem. I ma rację, bowiem w spektaklu przejrzy się wielu spośród tych, którym znudziło się udawanie, że nie mamy sobie nic do zarzucenia. Tłumiących dotąd złość, zagłuszających poczucie bezradności. Takich jak ja na przykład. „Strach i nędza 2022” to nie jest rzecz wyłącznie autotematyczna.

Krytyk teatralny, dziennikarz, publicysta, selekcjoner festiwali teatralnych, wykładowca.

Media społecznościowe

Projekt i realizacja strony www Sitte.pl

Image